Podejście do chwalenia kogoś jest w naszym kraju tak szczątkowe, że gdy usłyszysz pochwałę, nie wiesz jak się zachować. Jeżeli owa pochodzi jeszcze od nieznajomego, od razu wietrzysz podstęp – „Co to ma znaczyć? On tak naprawdę, czy chce mnie obrazić? O co tu chodzi?”.
Od razu uprzedzam: wiem, piszę ogólnie i to (być może, mam nadzieję) tylko moje odczucia.
Do rzeczy. Ostatnio, gdy wracałem akurat na rowerze do domu, na przejściu dla pieszych zaczął wyprzedzać mnie samochód. Nie miałem najmniejszych emocji z tym związanych. Przecież przepisy ruchu drogowego to tylko sugestia dla husarii ujeżdżającej swoje blaszane rumaki. Ot, dzień jak co dzień.
Ale gdy w przejeżdżającym obok wehikule otworzyło się okno i kierowca wyciągnął kciuk z okrzykiem: „Dzięki, że masz światła i odblaski! Z daleka cię widziałem!”, niemalże zdębiałem.
Łamanie przepisów, spychanie z drogi, wyprzedzanie na żyletki to normalne i zrozumiałe. Każda sekunda na drodze to sekunda mniej na kanapie przed TV, niepowetowana wręcz strata. Ale kiedy ktoś od takiej strony podchodzi, jest to anomalia powodująca prawie że awarię systemu. Bo do końca drogi myślałem – czy on tak naprawdę, czy w tak dziwny sposób powiedział mi żebym spadał z drogi? Z jednej strony rzeczywiście mam te światełka, z drugiej jednak… nieeee… Żeby ktoś obcy bez powodu tak pochwalił – to wbrew naturze.
Najlepszym dowodem tego, że to nadal we mnie siedzi, jest ten wpis.
No bo weźmy kontrprzykład. Wczoraj wyprzedził mnie inny pan. Na pierwszy rzut oka stateczny, spokojny, kulturalny, dobrze ubrany sześćdziesięciolatek. Wcale jednak nie statecznie przejechał obok mnie tak, że na kolanie niemalże poczułem jego samochód. A to wszystko po to, aby za chwilę stanąć w stupięćdziesięciometrowym korku.
W momencie wyprzedzania bałem się i myślałem tylko „ty k… j…. ch…. p…. w d…. j…. s…. p….”. Ale gdy już dojechałem do winowajcy – bo przecież w tym korku miał tam stać następne piętnaście minut – nie czułem w sobie dużej złości.
Chciałem tylko powiedzieć, że wyprzedził nie zachowując odległości i mógł mi zrobić krzywdę. Stateczny, dobrze ubrany pan, prawdopodobnie dziadek roku i filar swojej rodziny, spytał mnie czy mam miarkę w oczach (on najwidoczniej miał), i żebym w ogóle spadał. Takie postawienie sprawy zdrażniło mnie i przez chwilę miałem ochotę oberwać mu lusterko, ale zdałem sobie sprawę, że to tylko mój gadzi mózg. Jestem ponad to. To tylko jeden z wielu jemu podobnych, którzy jak Mojżesz, muszą umrzeć zanim wejdziemy do ziemi obiecanej rowerzystów.
A jednak o dziadku zapomnę i zleje mi się w jedną masę z jemu podobnymi. A tego chwalącego mnie (na pewno chwalącego?) anonima, którego już nigdy być może nie zobaczę, będę wspominał przez długie lata 🙂