Moje wpisy są zazwyczaj tworzone w długich i bolesnych mękach, a przez to zazwyczaj nie mogą dotyczyć spraw modnych i na czasie. Dziś jednak ponarzekam sobie na śmierdzącą jeszcze w Internecie gównoburzę po słowach prof. Bralczyka dotyczących osób nieludzkich. Sprawa ta jest jak cebula. Śmierdzi, ale to nie o to chodzi. Ma warstwy. Spróbujmy się zatem dokopać do samiuśkiego, soczystego środeczka.
Łupina – geneza problemu
13.07 br. profesor Jerzy Bralczyk był gościem programu „100 pytań do…”. Zgodnie z formułą odpowiadał on na pytania z sali. Robił to jak zwykle z humorem, ale przede wszystkim bardzo profesjonalnie (w końcu profesor :)). Pytań było wiele, niektóre bardzo ciekawe. Po emisji jednak szeroka publiczność zapamiętała odpowiedzi na dwa z nich.
Pierwsze: o „feminatywy” było w oczywisty sposób podpuszczaniem gościa. Pani Burzyńska doskonale znała odpowiedź na to pytanie, bo Profesor niejednokrotnie już na nie odpowiadał. Jednak skoro można nie wysilać się na zadanie rzeczywiście oryginalnego i mądrego pytania, a jednocześnie uzyskać efekt w postaci zasięgów, to dlaczego nie?
Profesor w odpowiedzi podkreślił, aby nie robić z języka szmaty do wycierania obecnie promowanych standardów ideologicznych (Bralczyk powiedział to dużo ładniej, ale jest profesorem. Ja jestem tylko mgrinż, więc mogę użyć tego, jakże prostackiego, sformułowania). Druga część, gdzie odwołał się do „osoby aktorskiej socjalizowanej do ról męskich” (!) stała się wspaniałą trampoliną dla pani Dżbik-Kluge do zadania kolejnego, jakże potrzebnego, pytania o „osoby ludzkie i nieludzkie” („!” to za mało – na usta ciśnie się raczej kobieta (osoba menstruująca?) lekkich obyczajów).
Całą gównoburzę, falę oburzenia osób moralnie przeczystych, wywołały następujące słowa:
Pyt. (p. Dżbik-Kluge): A „osoby ludzkie” i „nieludzkie”, jeśli mogę? Ten wątek tylko, a „osoby ludzkie” i „nieludzkie”, te „nieludzkie zwierzęce”, czyli pies jako „osoba nieludzka”, to profesorowi pasuje, czy umiarkowanie?
Odp.: Nie, nie pasuje mi. Tak samo, jak nie pasuje mi na przykład „adoptowanie zwierząt”. Też mi nie pasuje. Jednak co ludzkie, to ludzkie. Jestem starym człowiekiem i te tradycyjne formuły i tradycyjny sposób myślenia… Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies „umarł”, będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety „zdechł”. Bardzo lubię zwierzęta, naprawdę. Staram się świadomie nie…
Pyt. (p. Kazimierz Sobolewski) : Ale dlaczego?
Odp.: A dlaczego żre zwierzę, dlaczego ma mordę czy paszczę? A dlaczego ma sierść a nie włosy? I wiele możemy takich pytań postawić (śmiech)
Pyt.: Ale ma mordkę na przykład…
Odp.: Mordeczkę nawet może mieć, pyszczek.
I tyle. Profesor odniósł się do słowa „zdechł” w kontekście językowym. Odpowiedział jednocześnie przez pryzmat swoich doświadczeń i przekonań. Przekonań kształtowanych jeszcze w czasach, gdy bardzo jasno określona była hierarchia wartości.
Skórka – reakcje (prawie) normalne
Jednak to już wystarczyło by zleciała się liberalna śmietanka wolnomyślicieli z całej Polski i na różnego rodzaju portalach możemy przeczytać na przykład pana Damiana Maliszewskiego:
„Język się zmienia, a śmierć jest zjawiskiem uniwersalnym. Umiera każda istota żyjąca na tym świecie. Bo jeśli człowiek, pies, kot, słoń rodzą się i żyją, nie ma powodu, by mówić, że ludzie umierają, a psy, koty, słonie zdychają. Czuliśmy się od zwierząt lepsi, znaleźliśmy więc określenie inne, pogardliwe.
Ale to już nie te czasy. Jesteśmy świadomi, empatyczni, a zwierzęta są członkami naszych rodzin. Przez gardło by mi nie przeszło powiedzieć o mojej Nusi, która odeszła rok temu, że zdechła. Nawet w słowniku PWN czasownik „zdychać”, ma znaczenie pogardliwe. Pan profesor o tym nie wie? Panie profesorze, pobudka, jest rok 2024, jesteśmy w przyszłości”
Pan Maliszewski jest podobno dziennikarzem (choć także piosenkarzem, kompozytorem, autorem tekstów, reporterem, felietonistą, działaczem społecznym związanym z GW – jedym słowem, człowiekiem wielu talentów). To zresztą widać, bo nikt tak jak dziennikarze nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem. Nikt tak jak oni nie nagina także faktów do swoich tez i manipuluje w celu zwiększenia swoich zasięgów.
W słowniku PWN słowo zdychać ma znaczenie pogardliwe, jeżeli odniesiemy je do człowieka. Jeżeli mówimy o śmierci zwierzęcia, to nie jest ono tak nacechowane. Słowo „zdychać” w tym znaczeniu istnieje, ponieważ ludzie (starodawni, jak np. ja, a nie ci z uśmiechniętej przyszłości, jak pan Damian) mają wartości, w świetle których ludzie – mimo że są biologicznie ssakami, czyli zwierzętami – są jednak czymś więcej. Mają w sobie „bożą iskrę” (jakkolwiek ją nazwiemy). I ich śmierć jest także czymś więcej niż śmiercią zwierzęcia. Dlatego mamy twarze, gdy zwierzęta mają mordy czy pyski. Oba te słowa znaczą praktycznie to samo – „przednią stronę głowy”. Czy pan Maliszewski mówi, że całował Nusię po twarzy? Czy jednak po pyszczku, mordce itd.?
„Nie te czasy” w ustach pana Maliszewskiego brzmią co najmniej dziwnie. Czy uważa on, że trzydzieści lat temu nie kochało się zwierząt? A jednak nikomu nie przyszło na myśl, że słowem „zdychać” ubliża im. Mój Aron zdechł, ja umrę, oba nasze życia Atropos ciachnie tak samo. Zdradzę nawet tajemnicę – Profesor nie zabronił panu Maliszewskiemu używać słowa „umrzeć” w odniesieniu do jego pieska!
Jednak to znak naszych właśnie czasów, że byle kto może zapienić się i drzeć szaty, gdy tylko usłyszy coś co mu nie pasuje do światopoglądu.
Pan Maliszewski jednak i tak w miarę składnie oraz kulturalnie wypowiedział swoje myśli. Takich jak on było więcej, przy czym często powołowali się oni na wpis innego językoznawcy, prof. Mirosław Bańko z 2013 roku:
„Zdechnąć jest nacechowane pejoratywnie, gdy jest odnoszone do ludzi, i to nacechowanie może udzielać się także wypowiedziom, w którym słowo to odnosi się do zwierząt. Gdy mowa o zwierzęciu domowym lub hodowlanym, do którego ktoś czuje się przywiązany, o sympatycznym zwierzaku w zoo, o zwierzętach leśnych, obserwowanych na wycieczce, o zwierzątku z bajki, z wierszyków dla dzieci itp. – zdechnąć może zupełnie być nie na miejscu. Rozumiem, że można w tym słowie nie widzieć nic nieodpowiedniego i że o martwej sarnie napotkanej w lesie niejedna osoba nie powie: 'Umarła’, gdyż wydawałoby się to jej infantylne. W takim wypadku jednak wolałbym powiedzieć: 'Padła’ (…)
Fakt, że człowiek podkreśla nawet odrębność zwierzęcej śmierci i że traktuje ją jako coś gorszego od śmierci ludzkiej (por. „Obyś zdechł!”, „Zdechł jak pies”), jest dla mnie jednak faktem dość żenującym.”
(nie muszę wspominać, że ten pochodzące sprzed 11 lat wpis używany jest przez „dziennikarzy” tak, jakby prof. Bańko polemizował z ostatnimi słowami Bralczyka)
Pierwsza warstwa – wzburzona Śmietanka
Słychać było także wypowiedzi tuzów kultury polskiej jak np. pani Gozdyry i innych pseudointeligentne osobistości, które jeszcze bardziej od Maliszewskiego poczuły się oburzone słowami Profesora. Weźmy na przykład weterynarza dr Borawskiego który „zamieścił poruszający wpis” (wg jednego z portali) na jakimś zwierzaczkowym portaliku:
„Zapraszam, żeby choć raz spojrzeć w oczy zwierzęciu, które po raz ostatni wchodzi do gabinetu po ciężkiej chorobie i wysłuchać rozmowy z opiekunami, którzy kończą właśnie walkę o życie swojego przyjaciela. Tymi słowami obraził pan opiekunów, zwierzę (chociaż to dla pana profesorze mniej ważne, bo odmawia mu niejako godności umierania), ale i mnie. Dlaczego mnie? Bo jest też coś, czego pan nigdy nie poczuje.
Nigdy nie poczuje pan tego, co ja czuję, kiedy ten znany mi pacjent (mam nadzieję, że tak według profesora mogę mówić) żegna się ze mną zmęczonym wzrokiem, a opiekunowie wychodzą z gabinetu już tak bardzo sami.”
Czujesz to, prawda? Jak tworzy się chochoły, a potem z uniesieniem rozprawia się z nimi. Bralczyk „odmawia godności umierania” zwierzętom. O ja… I jeszcze jedno – zauważ, jak dodanie słowa „niejako” fajnie zmiękcza wypowiedź, rozmywa ją, ułatwia późniejsze wyplątanie się przez powiedzenie, że „źle zrozumiano moją wypowiedź”…
Druga warstwa – Wzburzona masa…
…czyli te wszystkie przecięniaki, które mają swoje pięć minut i mogą się wypowiedzieć, czy to w komentarzach pod wpisami na Pudelku, Fakcie czy GW (które to zestawienie, swoją drogą, pokazuje jaką drogę przeszła Wyborcza). Oto garść innych perełek polskiej kultury nowoczesnej:
„Nie od dzisiaj wiadomo, że język się wymienia co kilkadziesiąt lat. Jest to normalny proces świadczący o rozwoju nauki, mediów i wszystkiego innego co nas otacza. Nie rozumiem, czemu Polacy teraz tak strasznie są na to oporni”, „Zdychać to może mi bateria w telefonie, ale nie moja gromadka psich i kocich przyjaciół”, „Świat pogardy dla zwierząt się skończył. Pan profesor przeoczył. Nie rozumie. Szkoda…”, „Dla mnie umiera i czuje i tęskni. Zwierzęta też czują. Myślenie średniowieczne pora już wytępić” (wszystkie z portalu pudelek)
Tu już brak składni, brak jakiejkolwiek logiki, brak wszystkiego. Są tylko emocje wywołane prostym skojarzeniem. Jak doskonale pasują tutaj owce z Folwarku Zwierzęcego…
Warstwa trzecia – poruszony muł
Albo to:
„Na jakiej podstawie twierdzi że nie można adoptować zwierząt??? Przecież ten człowiek nie ma pojęcia o tym. Adopcja jest umową którą się podpisuje, jest obwarowana prawnie !! Co on pitoli. Można adoptować lub przygarnąć jeśli znajdziemy lub dostaniemy od kogoś. Niby profesor a nie zna się na podstawowych określeniach???”
Jakiś „randomowy noname” z Pudelka czy innego Instagrama imaginuje sobie, że zna język lepiej niż profesor, który zajmuje się nim pewnie z 50 lat z okładem. Nie zada sobie trudu żeby zajrzeć do słownika i nie robić z siebie błazna. Zamiast tego napisze co myśli, bo uważa że jest to winien światu. A raczej świat jest winien jemu – ogromną wdzięczność, że raczył podzielić się swoimi złotymi myślami. Nie ważne, czy to „random” czy Maliszewski, czy w końcu – ja sam. Każdy z nas uważa, że nasze myśli są w stanie kogoś oświecić.
Gorszych przykładów nie będę przytaczał. W myśl zasady – „stop making stupid people famous”. Cytaty powyżej to naprawdę „śmietanka”. Prawdziwe szambo wylało się np. na twitterze, gdzie wystarczy wpisać nazwisko Profesora, aby odkryć przedziwny świat ludzkich reakcji na problem, który sami sobie stworzyli. Odczłowieczanie, wyzywanie od najgorszych, łzawe historyjki, mające wpłynąć na odbiorców, pseudonaukowe wywody zbudowane na własnym ego i wiele, wiele innych.
To właśnie „nowoczesne społeczeństwo”. Takie uśmiechnięte, życzliwe, zadowolone.
Warstwa czwarta – zbliżamy się do jądra
W pierwszej częsci wpisu specjalnie wkleiłem całość wypowiedzi Profesora, aby każdy mógł ją przeczytać, a następnie wyrobić sobie zdanie. Nie na podstawie nakręcających aferę nagłówków, a dość krótkiego tekstu, którego przeczytanie nie powinno przerastać nikogo.
Proszę zauważyć, że nie ma tam absolutnie nic o tym, że jesteśmy od zwierząt lepsi, że nie zasługują na dobre traktowanie, że Profesor zabrania komukolwiek mówić o śmierci zwierzęcia jak się tylko podoba.
Do programu został on zaproszony jako ekspert od języka polskiego i jako ekspert odpowiedział o znaczeniu słowa „zdychać”. Nie nacechował swojej wypowiedzi emocjonalnie, nie zrobił absolutnie nic złego. Nic więcej niż to, czego od niego wymagano.
A jednak oberwało mu się mocno.
I, śladem Scarlett O’Hary można spróbować sobie powiedzieć „co może obchodzić stuletni dąb, że się świnia o niego czochra?”, ale w dzisiejszym świecie tak to nie działa. Tego rodzaju lewicowe reakcje niszczą życie ludziom, którzy mają czelność nie zgadzać się z ich uśmiechniętym światopoglądem. Jedynie najbardziej rozpoznawani, najsilniejsi, mają szansę wyjść cało ze starcia z tłumem chcącym ich „skancelować”.
Najlepszym i niestety wyjątkowym przykładem może być np. J.K.Rowling, która chyba tylko dzięki swojej niezwykle mocnej marce osobistej no i oczywiście kupie pieniędzy na koncie mogła sobie nie tylko pozwolić na walkę z hejterami, ale nawet ją wygrała. Stanowskiemu podobnie udało się wygrać próbę podgryzienia go przez GW.
Ale wielu osobom o mniejszych możliwościach medialnych się to nie udaje. Tacy ludzie albo zostaną złamani – posypie się ich kariera czy życie osobiste, albo poddadzą się tłumowi, ukorzą, przeproszą i będą stanowili wspaniały przykład nawrócenia. Jak za najczarniejszych stalinowskich czasów.
To doprawdy zaskakujące jak rozwydrzony, nie reprezentujący sobą nic poza hejtem do wszystkiego co kłóci się z jego „światopoglądem”, tłum, potrafi wywrócić do góry nogami normy i wartości całego normalnego społeczeństwa. Jak ta zwykła, normalna większość daje sobą pomiatać. Jak godzi się na takie traktowanie.
Ale czym ten tłum jest powodowany? Moja ocena jest taka:
O wypowiedzi Bralczyka pies z kulawą nogą by nie wspomniał, gdyby nie ścierwojady w postaci różnego rodzaju „portali opiniotwórczych”. Wspomniany już Pudel, Fakt, Wyborcza, Onet, oferujące śmieci najgorszego sortu mają jak największy interes w szczuciu na kogokolwiek i za cokolwiek. Pieniądze to kliknięcia a mało co nie klika się tak świetnie jak ckliwe nagłówki o pieskach i kotkach. „Poruszający apel weterynarza do prof. Bralczyka. „Nigdy nie poczuje pan tego, co ja”. „Burza po wywiadzie prof. Bralczyka w TVP Info. „Obrazili się na mnie psiarze?””. „Pies zdycha a nie umiera. Prof. Bralczyk nie ma wątpliwości”. „Nazwali go „dziadersem”(…)” i tak dalej, i tak dalej.
To szmatławce, których nie obchodzi zupełnie nic poza pieniędzmi i które nie cofną się przed żadną podłością, przed napisaniem czegokolwiek, żeby tylko parę złotych więcej zarobić. Reklamodawcy, którzy się tam ogłaszają są także niewiele lepsi od nich, ponieważ to ich reklamy szmatławce starają się wyświetlać jak najwięcej.
Jądro ciemności, tzn. cebuli
Myśleliście, że szmatławce to już koniec, przysłowiowe dno? Niestety nie. Co prawda to one stanowią jedną z głównych sił sprawczych wszystkich tego rodzaju gównoburz, ale nie nie stanowią jądra problemu. A przynajmniej nie ich pogoń za pieniądzem.
Sednem problemu jest zmiana wartości i kompletne odwrócenie priorytetów. Niezauważalne z pozoru, ale szalenie istotne. Wpływające na całe społeczeństwo. I tak delikatne, że nawet trudno mi je wyłuszczyć. Spróbuję to zrobić na przykładzie.
Problem powstał, ponieważ Bralczyk stwierdził, że słownikowo psy (zwierzęta) zdychają. W związku z tym wybuchło powszechne oburzenie, w którym co najbardziej zapalczywi zaczęli życzyć mu „zdechnięcia” właśnie.
Ci oburzeni nie zauważają jednocześnie, że nie byliby w ogóle oburzeni, gdyby słowo „zdechnąć” nie stało się wyzwiskiem, pogardliwą nazwą na śmierć kogoś nielubianego (np. „chciałbym, żeby Putin zdechł”). Sami jednocześnie pogłębiają tę przepaść, stosując to słowo w takim, pogardliwym znaczeniu. Jeżeli „zdychanie” byłoby stosowane wyłącznie do śmierci zwierzęcia, nikt nie miałby z tym problemu, ponieważ byłby to po prostu czasownik oznaczający śmierć stworzenia innego niż człowiek.
„Zdychać” jest już nacechowane. Jednak niepostrzeżenie dzieje się to samo z innymi słowami. Powolutku, bez większych przeszkód.
„Psia mama” jako kobieta posiadająca psa. „Adopcja” jako przygarnięcie psa. „Osoba ludzka” jako człowiek, „osoba nieludzka” jako zwierzę” czy wreszcie „osoba menstruująca” jako kobieta. „Małżeństwo” jako związek homoseksualny. „Faszyzm” jako patriotyzm. „Postępowość” jako radykalizm.
Przykłady można wyliczać bez końca. Zamiany tej dokonuje stosunkowo niewielka grupa ludzi, którzy są najbardziej medialni. Bo dziś, jeżeli zaszczasz spodnie i będziesz robił z tego relacje na instagramie, to będziesz influenserem z którego warg mądrość będą spijać twoi folołersi. Nie ważne co masz w głowie. „Autorytet” to kolejne słowo, którego znaczenie zmienia się na naszych oczach.
Duża część tych zmian dąży do zrównania zwierząt z ludźmi. W zamyśle i przekonaniu wielu swoich zwolenników, jest to dobre, ponieważ sprawi, że zaczniemy traktować zwierzęta lepiej. Już teraz widoczne jest jednak to, że zamiast traktować lepiej zwierzęta, traktujemy gorzej zrównanych ze zwierzętami ludzi.
Skoro pies i człowiek są tacy sami, to o ileż łatwiej takiego zwierzoczłeka skrzywdzić. Zresztą historia jest pełna przykładów tego rodzaju. Ot, pierwsi z brzegu podludzie w Niemczech:
To już było. Każdy reżim tworzył swoje słowa, czy zmieniał znaczenie istniejących. Podobnie jest teraz, tylko nie żyjemy w reżimie a po prostu tolerujemy te zmiany, zachodzące „same z siebie”, poprzez ludzi, którzy dali sobie wmówić, że mogą wszystko, że ich życie to ma być wieczne pasmo rozrywek, że nie mają żadnych obowiązków, poza tymi które sobie sami narzucą – i to tylko do momentu, gdy się nimi nie znudzą.
(Dygresja – przyszła mi do głowy taka dziwnaczna myśl. Radykalne feministki chcą bezwarunkowej aborcji. W myśl zasady „moje ciało, moja decyzja”. Oznacza to, że można się gzić z kim popadnie, ponieważ nie ma to żadnych konsekwencji. Można robić wszystko, nie bacząc na koszty społeczne, moralne, jakiekolwiek, ponieważ JA MOGĘ WSZYSTKO. Ciekawe, co by się stało, gdybym zaczął ogłaszać, że robię aborcje sukom. Uważam, że są one opresjonowane przez swoich pańciów i pańcie i pańć (niebinarnych), a to jest przecież ich ciało i one nie chcą chodzić w ciąży i narażać się na piekło porodu. Jak szybko (i jaką) dostałbym łatę. Jaki płacz by się rozszedł.)
Jedną z moich ulubionych książek jest Rok 1984 Orwella. W dodatku o nowomowie zawarł on wiele pasujących do dzisiejszych czasów uwag. Przykładowo:
„Inne, niezliczone słowa, takie jak honor, sprawiedliwość, moralność, kosmopolityzm, demokracja, nauka czy religia, po prostu przestały istnieć.
Zostały one zastąpione przez grupę wyrazów — by tak rzec — osłonowych, przykrywających pierwotne znaczenia tak skutecznie, że te stopniowo zanikały. Na przykład wszystkie słowa związane z pojęciami wolności i równości, zawierały się w wyrazie zbrodniomyśl; słowo staromyśl wchłonęło wszelkie znaczenia łączone z ideami obiektywności i racjonalności. Większa precyzja byłaby niebezpieczna. Od członka Partii wymagano podejścia podobnego do tego, jakie charakteryzowało starożytnych Hebrajczyków, których światopogląd zawierał przekonanie, że inne narody wielbią „fałszywych bogów”. (…) Na takiej samej zasadzie członek Partii wiedział, jak należy postępować;”
Znów się rozpisałem, a mój artykuł robi za Urobora, zawijając na koniec z powrotem do Profesora Bralczyka, który po kilku dniach dał kolejny wywiad do podpuszczających go dziennikarzy, gdzie stwierdził (cytuję za PAP):
„Zastępowanie dziecka psem uważam za zjawisko groźne społecznie w związku ze zmniejszonym przyrostem naturalnym. Jak tak dalej pójdzie na rodzinę będą się składały dwie osoby plus pies. Reasumując: bardzo, bardzo lubię zwierzęta i aż mi przykro, że zdychają, ale na pewno nie powiem, że umierają. Mimo wszystko”
Podkreślił on także, że „język powinien zachować swoją naturalną ewolucję bez nadmiernego uczłowieczania zwierząt”.
Uwagę, że jeśli ktoś chce mówić „chirurżka”, to ma do tego prawo, profesor podsumował:
„A jak pani sądzi, jak znaczna to część? Myślę, że może być jakieś 3 proc. mężczyzn i 17 proc. procent kobiet – tak bym stawiał. I jestem przekonany, że większość kobiet wolałaby być chirurgami. Wszystko jest ideologią, ale urzędowe, administracyjne wpływanie na język zewnętrzny jest ingerencją szczególnie niepożądaną. Dajmy językowi się rozwijać, ale nie głośmy chwały feminatywów, bo przecież nie na tym polega nasz stosunek do płci.”
I o to właśnie chodzi. Nie zakrawającą na debilizm gorliwością do zmiany znaczenia słów pokazujemy, że kochamy ludzi, zwierzęta, że jesteśmy humanitarni. Robimy to czynami, pamiętając, że żyjemy w społeczeństwie i mimo, że nasze dobro jest ważne, to nie jest jedyne.
Artykuł się kończy. Nie ma głębszej cebuli. A bohaterowie umierają.
Burza o słowa mocno akcentuje to, co od wielu lat widoczne jest w Polsce. Mamy swoich bohaterów, ale tak długo, jak nam nie podpadną.
Gołota, Małysz, (…), a teraz Bralczyk.
Gdy tylko robią tak jak chcemy – czy to wygrywają z rywalami, czy zabawnie opowiadają historyjki o języku, wszystko jest w porządku. Uwielbiamy ich. Gdy jednak przestaną wygrywać (sportowcy) lub powiedzą, że słowa mają konkretne znaczenie (Bralczyk), biada im.
Zetrzemy ich w proch, bo MY, MY i TYLKO MY się liczymy. Pisałem o tym nie raz. I, niestety, będę w przyszłości pisał także. Bo jeżeli coś się zmieni to tylko na gorsze. W dzisiejszych czasach jestem tylko JA i MOJE. A po nas choćby potop.