Is fecit, cui prodest

0
482

Często, chyba dla podkreślenia różnic pokoleniowych, pokazuje się staruszków mówiących z wyrzutem „za moich czasów…”. Wtedy, dla kontrastu, pokazuje się wtedy że czy 50, czy 100 a nawet setki lat temu ludzie zachowywali się bardzo podobnie. Jak to choćby w Vabank (którego akcja rozgrywa się niemalże sto lat temu), gdy Kwinto z Duńczykiem oglądają zdjęcia nagich kobiet w fotoplastykonie.

Z tego względu, gdy narzekam na coś, co nie podoba mi się w otaczającym mnie świecie, myślę sobie – a może wychodzi ze mnie mentalność takiego właśnie staruszka?

Są jednak sygnały, których ignorować się nie da. Co więcej, wydają się tak powszechne i oczywiste, że inni też je zauważają. A mówiąc „inni” nie mam na myśli tylko własnych kolegów.

Najgorzej jednak, gdy czytam antyutopie lub eseje pisane niekiedy dziesiątki lat temu i wokół mnie widzę odzwierciedlenie opisanego tam świata. Sztandarowym przykłądem jest znany wszystkim Orwell ze swoim „Folwarkiem Zwierzęcym” czy „1984”. Ostatnio zaś wyszperałem gdzieś cytat[1,2] z „Obsolescence of man” (po polsku: „Ludzka przestarzałość):

„Aby z góry stłumić wszelkie bunty, nie należy robić tego brutalnie. Archaiczne metody jakie stosował Hitler, są zdecydowanie przestarzałe. Wystarczy stworzyć zbiorowe uwarunkowanie tak potężne, że sama idea buntu nie przyjdzie już nawet do głowy. Najlepszym sposobem byłoby formatowanie ludzi od urodzenia poprzez ograniczenie ich wrodzonych zdolności biologicznych.

Następnie kontynuujemy uwarunkowanie poprzez drastyczne obniżenie poziomu i jakości edukacji, sprowadzając ją do formy bezwysiłkowego zajęcia. Osoba niewykształcona ma ograniczony horyzont myślenia, a im bardziej ograniczone jest jego myślenie – materialne, mierne, tym mniej może się buntować. Należy sprawić, aby dostęp do wiedzy stał się coraz trudniejszy i elitarny…

Niech pogłębia się przepaść między ludźmi a nauką tak, aby informacje skierowane do ogółu społeczeństwa zostały znieczulone wszelkimi możliwymi treściami – szczególnie bez filozofii. Znów należy użyć przekonywania, a nie bezpośredniej przemocy: będziemy transmitować masowo za pośrednictwem telewizji rozrywkę, która zawsze pochlebia emocjom i instynktowi.

Seksualność będzie najważniejsza – jako znieczulenie społeczne, nie ma nic lepszego. Ogólnie rzecz biorąc, należy zabronić powagi egzystencji, wyśmiewać wszystko, co ma wysoką wartość, utrzymywać ciągłe apologię lekkości, tak aby euforia reklamy i konsumpcji stała się cenną składową standardu ludzkiego szczęścia i wzorem wolności.

Tego typu napór na zbiorowość sam w sobie spowoduje taką integrację, że jedynym lękiem (który trzeba będzie podtrzymywać) jest wykluczenie z systemu i tym samym utrata dostępu do warunków materialnych niezbędnych do szczęścia. Masowy człowiek, tak wyprodukowany, powinien być traktowany takim, jakim jest: produktem, cielęciem i musi być monitorowany tak, jak powinno być stado.

Wszystko, co pozwala uśpić jego jasność, jego krytyczny umysł jest dobre społecznie, zaś to co mogłoby go obudzić, musi być zwalczone, wyśmiewane, duszone…
Wszelkie doktryny kwestionujące system muszą być najpierw określone jako wywrotowe i terrorystyczne, a ci, którzy ją popierają, traktowani jako wrogowie publiczni.”

Gdy czytam coś takiego, napisanego świeżo po Wojnie (pierwszą część Przestarzałości autor wydał w 1956 roku) i jednocześnie oglądam świat za oknem – czy to tym w ścianie czy (częściej) w przenośni: w telewizorze lub monitorze komputera – ogarnia mnie uczucie, że idziemy w kierunku przeciwnym do tego, w który powinniśmy podążać.

Anders nie przewidział pojawienia się Internetu, który wraz z nawałnicą śmieci otwiera jednocześnie furtkę do nieograniczonej ludzkiej wiedzy, z której można czerpać ile dusza zapragnie. Jednak natura ludzka jest nieubłaganie niezmienna i jeżeli można wybierać pomiędzy wymagającą wysiłku nauką czegoś wartościowego, a bezmyślnym oglądaniem śmiesznych filmów z kotami, wiadomo co wygra.

Naturę tę, gnuśną, leniwą i egoistyczną, wykorzystuje się masowo do sterowania całymi grupami ludzi. I nie jest tu zaskoczeniem, że robione jest to najczęściej po to, aby wymusić przepływ dóbr od tych ludzi własnie do jednostek sterujących. W innych słowach – żeby skroić nieogarniających niczego proli z kasy – czy tej, na którą ciężko pracują, czy tej którą dostają w zasiłkach, obojętnie.

Czasami wyobrażamy sobie te niewidzialne siły jako rządy państw. To rozsądne, ponieważ państwa posiadają ogromne środki wpływu na swoich obywateli.

Jednak w dzisiejszych czasach, gdy zastanawiam się, co najbardziej wpływa na życie ludzi, nie widzę przede wszystkim państwa, ale korporacje – obojętnie jak bardzo wycierałaby sobie one gęby szczytnymi i pięknymi hasłami.

Bo celem nadrzędnym korporacji jest zdobywanie pieniędzy. Im większe, tym gorszymi środkami (ponieważ im większe, do tych gorszych/potężniejszych środków mają dostęp).

Podobnie różnego rodzaju związki/NGOsy/fundacje. Nie jest chyba błędem twierdzenie, że rzadko kiedy działają one bez niczyjej namowy bądź wsparcia. Oczywiście, liczba idiotów jest ogromna i zawsze można znaleźć takich bezinteresownie wykonujących określone czynności, ale dużo częściej zachęcane są one przez kapitał, wiedziony wizją dodatkowego zysku. Niekiedy takie wpływy są wykrywane i opisywane[3], niekiedy (jeszcze) nie.

„Is fecit, cui prodest”[4] – jak głosi przysłowie od tysięcy lat potwierdzające swoją prawdziwość. Wszelkiego rodzaju „liberalne” ruchy, promowanie konsumpcjonizmu, nowe ideologie niestestety przynoszą korzyść nie nam, zwykłym szaraczkom, ale tym nad nami – korporacjom czy państwom. Pierwszym w postaci pieniędzy, drugim – kontroli.

Możemy mieć tylko nadzieję, że kiedyś ludzie się w tym wszystkim połapią, ale jak pokazuje eksperyment Calhouna, dies irae może nigdy nie nadejść. Zbyt nam ciepło w tym wygodnym kurwidołku.

[1] The obsolescence of man, Günther Anders, 1956 – fragmenty
[2] Z tym cytatem jest też ciekawie, ponieważ oryginału w internecie nie uświadczysz. Znalazłem po hiszpańsku, ale tam nie potrafiłem odnaleźć tego fragmentu. Może się okazać, że nigdy nie ukazał się dokładnie w przytoczonej przeze mnie wersji, ale to standard w Internecie – kopiowanie strona ze strony, bez sprawdzenia u źródła. Szczególnie to zastanawiające, gdy przechodząc między witrynami widzisz nie tylko ten sam cytat, ale także i dokładnie ten sam wstęp: „W 1956 roku niemiecki żydowski filozof Günther Anders w swojej książce „Ludzka przestarzałość” napisał tę proroczą myśl…” (spróbuj wstawić to w przeglądarkę, zobaczysz co mam na myśli).
[3] Choćby „kolorowe” formy kapitalizmu (np. „tęczowy”, „zielony” czy „purpurowy”), „woke-washing” i inne.
[4] z łaciny, dosłownie: „ten uczynił, czyja korzyść” – w domyśle: „ten jest sprawcą przestępstwa, komu przyniosło korzyść”

0 0 głosy
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze