Wspólny kontekst kulturowy

0
320

Moje córki czasami pytają mnie „po co się tego uczyć?”. Najczęściej oczywiście w przypadkach, gdy to „coś” jest trudne lub niezrozumiałe. Za każdym razem odpowiadam inaczej, ale zazwyczaj rdzeń odpowiedzi jest wspólny i brzmi „bo tak trzeba”. Ostatnio jednak przeczytałem ponownie „Chłopcy z Placu Broni” i uświadomiłem sobie, że może uczymy się tego samego lub czytamy wszyscy takie same lektury dlatego, żeby poczuć się wspólnotą.

W tym wpisie mogą paść patetyczne, wyświechtane zwroty – proszę o wybaczenie. Ale nie będzie długo, więc może nie ma o co kruszyć kopii? I chyba tutaj jest pies pogrzebany.

A skąd w ogóle wiesz, co własnie powiedziałem? Przetłumacz „nie ma o co kruszyć kopii” na angielski – pewnie mają jakiś odpowiednik, ale dosłowne tłumaczenie odpada (a na pewno odpadnie „Zabłocki na mydle” czy „kobyłka u płota”). Albo z tym psem (choć ja osobiście wolę pogrzebanego kota). W ciągu swojego życia nasiąkamy kulturą (lub jej brakiem) od rodziców, przyjaciół, ogółu ludzi z którymi się spotykamy i który – świadomie czy nie – kształtuje nas jako ludzi.

Jako dzieciak płakałem, gdy umierał Nemeczek. I moje córki płakały. I ich dzieci też pewnie będą. Chyba, że ktoś kiedyś stwierdzi, że czytanie o śmierci chłopca zbyt kaleczy młode umysły (jakby po filmikach z tiktoka cokolwiek mogło je pokaleczyć bardziej). Ale pewnie w każdej rodzinie całe pokolenia roniły łzy czytając tę lekturę. W imię czego? Bo przecież nie dlatego, że to jakaś szczególnie piękna proza. Może właśnie dlatego, żebyśmy wszyscy dzielili to samo doświadczenie? Od Bieszczad po Szczecin i na drugiej przekątnej.

Dziś, kiedy tak wiele nas różni i obcym (zarówno „wrogom” jak i „przyjaciołom”) zależy aby nas skłócać, właśnie takie wspólne czytanie o Nemeczku czy Krzyżakach choć troszeczkę bardziej spaja nas w jedno. A tego własnie najbardziej potrzebujemy.

(Czytanie o pręcikach kwiatostanu albo mitozie może nieść podobną wartość, ale nie jestem pewien 🙂 – być może ma ono na celu stworzenie wspólnoty ludzi nienawidzących przedmiotów przyrodniczych)

Bo na każdym kroku trąbi się, jak to każdy jest indywidualny. Jaki najważniejszy. Jego potrzeby, jego chęci i pragnienia. A tak naprawdę? Kim ja, kurde, jestem jako ja sam?

Co takiego zrobiłem? Co upoważnia mnie do mniemania że jestem kimś wyjątkowym? Bez reszty ludzi, nawet tych znienawidzonych kierowców, którzy (za wolno/za szybko – skreśl niepotrzebne) jadą po tej samej drodze. Posiadaczy psów, które zasrywają nam chodniki. Urzedników, którzy podnoszą ciśnienie kiedykolwiek wizytujesz urząd – bez nich byłbym nikim. Nie mógłbym żyć i warto choć raz na jakiś czas to sobie uświadomić.

Jest też i łyżka dziegciu – jeżeli tylko ja sobie to uświadamiam, to nie będzie to żadna wspólnota, a po prostu będę naiwnym frajerem.

A żeby nie było tylko patetycznie – to taki wspólny kontekst kulturowy ma też zastosowanie w pracy. Opowiem anegdotkę o Hindusach, z którymi pracowałem ostatnie dwa lata.

Od początku współpracy wiedzieliśmy o różnicach w wychowaniu, które nas dzielą. Firma zrobiła dobrą robotę i przygotowała dla nas szkolenie z różnic kulturowych. Wiedzieliśmy, że trzeba byc do nich otwartymi, uśmiechniętymi, przyjaznymi (choć tak naprawdę – do każdej nacji odnosi się to równie dobrze). Dzięki temu i oni otworzyli się do nas i o ile na początku nie śmieli się odezwać bez pytania, to później – z szacunkiem należnym przełożonemu (choć nim nie byłem) – nie bali się już pytać, jeżeli było coś niezrozumiałego.

Wkrótce zaprzyjaźniłem się z niektórymi z nich na stopie prywatnej. Prowadziliśmy rozmowy na różne tematy i wtedy też często uderzało mnie jak trudno rozmawiać bez takiego wspólnego kontekstu – choćby zachodnioeuropejskiego, w którym ja się obracam. Oni o Europie słyszeli, ale mało co wiedzą. Nie tylko o krajach, ale kinematografii, literaturze, historii. Co działa też w drugą stronę. „Hasta la vista” zna tu chyba każdy, a tam? No nie, nie bardzo. I bardzo ciężko mi dobrać słowa tak, byście Wy też to zrozumieli. Bez takiej wspólnej bazy ciężko swobodnie się wypowiadać. Nie używając przenośni, czy jakichś tam nawiązań do powszechnie znanych schematów.

Dlatego też w ciągu tych dwóch lat przeczytałem sporo książek o indyjskiej kulturze, historii czy religii. Bo uważałem, że warto – choćby po to by lepiej się poznać i dogadywać, a przez to lepiej współpracować.

Z naszego punktu widzenia Hindusi mają trochę bajkowo-dziecinne podejście do niektórych rzeczy

Co może wydawać się dziwne – lepsza współpraca przy pisaniu kodu przez czytanie o tym jak bóg-małpa Hanuman skoczył (dosłownie) na Sri Lankę aby ratować żonę Ramy 🙂

Dość, bo tracę pierwotny zamysł. Chciałem spiąć początek wpisu efektownym nawiązaniem do utrudnionej współpracy między ludźmi z odległych krajów, przez brak kontekstu kulturowego. Brak zrozumienia, dlaczego oni są tacy „ulegli”. Skąd to wynika (a przecież wszystko wynika z czegoś). Bo można przecież powiedzieć „oni już tacy dziwni są”. A można próbować dowiedzieć się dlaczego są „dziwni”. I próbując to zrobić poznasz ich tak bardzo, że nie będą już kimś obcym.

Może gdybyśmy robili tak częściej, wojny odeszłyby w niepamięć?

0 0 głosy
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwięcej głosów
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze