Nie wiem co mnie wzięło, ale ja wziąłem udział w marszu na orientację. Nie robiłem tego od bardzo dawna bo mimo, że lubię spacery czy nawet marsze, to nie jestem za dobry w operowaniu mapą. Podobno mężczyźni są w tym dużo lepsi od kobiet więc feministki śmiało mogą mnie sobie wziąć na przykład nieprawdziwości tej tezy.
Najprawdopodobniej na moją decyzję miał olbrzymi wpływ wywar z cebuli krążący w mojej krwi – otóż udział w imprezie był ZA DARMO! No to wiadomo, dla mnie dwa poproszę – z tym, że nie bardzo mogłem przejść dwa razy bo już ten jeden mało mnie nie zabił.
A stało się tak ponieważ przejście z punktu numer 11 do 12 (kilkaset metrów w linii prostej) zajęło mi prawie godzinę. Woda sodowa uderzyła mi do głowy i pomyślałem sobie, że skoro te jedenaście zdobyłem tak łatwo, to dwunasty pójdzie równie prosto. Poszedłem na przełaj tak, że ostatecznie wróciłem do punktu nr 9.
I nie była to prosta przechadzka – padał śnieg, las był błotnisty a tam gdzie błota nie było, były gęste krzaki. Potem doszedłem do błotnistej ścieżki, po której to szedłem to się ślizgałem na błocie. I to z górki. Więc jak już byłem na dole, to bardzo ale to bardzo nie chciało mi się wracać na górę.
Ale jednak poszedłem. Wróciłem, spróbowałem raz jeszcze, tym razem inaczej i… znalazłem ten punkt.
I było to najlepsze uczucie z całego mojego uczestnictwa. Tak dobre, że aż o nim piszę. To, że nie poddałem się mimo naprawdę niesprzyjających okoliczności. Niewiele razy udaje mi się coś takiego, więc postanowiłem zapisać to na blogasku na pamiątkę.
Pawle z przyszłości – możesz, jeżeli się postarasz 🙂