Przedświąteczna nerwówka w sklepach. Przemierzamy kilometry alejek CH bądź spędzamy długie godziny w Internecie w poszukiwaniu prezentów, które wywołają uśmiech taki sam bądź większy niż na twarzach aktorów odtwarzających scenki wigilijne we wszechobecnych wideoreklamach.
Na początku pełni zapału wierzymy, że uda nam się sprawić radość – wywołać takie same uśmiechy jak w TV. Gdy jednak przychodzi moment kupna, wahamy się. Czy to się na pewno spodoba? Czy ciocia chciałaby właśnie taki sweterek, czy też może nie lubi różowego? Czy siostrzeniec woli Transformersy czy GIJoe, czy może coś czego istnienia nawet nie podejrzewasz?
Twoje poszukiwania skończą się niepowodzeniem, bo tak właśnie skończyć się muszą. Nie wywołasz uśmiechu jak w reklamie. No chyba, że uśmiech zażenowania.

Na reklamach wszystko jest inaczej. Uśmiechnięta rodzina przy wigilijnym stole rozdaje sobie prezenty i cieszy się z każdego z nich. Reklamy pokazują ideał, który Ty także chcesz osiągnąć. Istotną różnicą pomiędzy rodziną Twoją a reklamową jest niewyartykułowany wprost fakt, że tamta udawana rodzina się zna, a Wy nie.
„Co ja właśnie przeczytałem?” – spytasz się być może? Ale taka jest właśnie prawda. Oczywiście, „znasz” swoich rodziców, rodzeństwo, a nawet żonę czy dzieci. Ale „znasz”, a nie znasz. W cudzysłowie. Na niby. Troszeczkę i nie do końca. Wiesz jak wyglądają, jak mówią, w jaki sposób i czym Cię wkurzają, ale nie wiesz co czują, co myślą, co przeżyli i czego pragną.
Nie wiesz bo niby skąd? Nie rozmawiasz z nimi o niczym poza prozaicznymi sprawami dnia powszedniego. Od zawsze tak było i zawsze tak będzie, bo zmiana tego jest tak trudna, że graniczy z niemożliwością. I nawet nie będę udawał, że wiem jak mógłbyś to zmienić. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to „próbuj aż do skutku”. O ile oczywiście wierzysz, że ma to sens i warto.
A przecież prezentami można zaczarować święta. Wystarczy kupić, byle dużo, i być szczęśliwym. Przy czym im więcej, tym bardziej szczęśliwy będziesz.