Czy znasz eskperyment Milgrama? Pewnie tak, bo obok doświadczeń Zimbardo i Harlowa to chyba najbardziej znany szerokim masom eksperyment psychologiczny. W skrócie, chodzi tam o udowodnienie, że człowiek silnie wierzy autorytetom i łatwo poddaje się ich władzy. Nawet, jeżeli wewnętrznie czujemy, że autorytet się myli, lub zmusza do robienia złych rzeczy, to i tak wykonujemy jego polecenia.
O eksperymencie tym wiedziałem już wcześniej, ale pewnego razu usłyszałem w jakimś podkaście pewną anegdotkę* z nim związaną. Prowadzący opowiadał o wystawionej w jakimś muzeum maszynie do elektrowstrząsów, którą Milgram użył do eksperymentu. Urządzenie jest wystawione w jakimś bocznym korytarzu wyłożonym czarno-białą terakotą. Na początku korytarza zwiedzający widzą kartkę, która zawiera polecenie przechodzenia wyłącznie po czarnych kafelkach. Gdy dojdą już do celu, widzą karteczkę z pytaniem, dlaczego posłuchali tego rozkazu.
Jest to oczywiste nawiązanie do samego eksperymentu, w którym poddani badaniu wykonywali rozkazy. Gdy dziś czytamy raporty z eksperymentu, wydaje nam się niesamowite, jak ludzie mogli się zgodzić na taki jego przebieg. Myślimy sobie, że z nami by się to nie udało. A jednak statystyki są nieubłagane a dowcipny zabieg z korytarza muzeum zmusza nas do uświadomienia sobie tego faktu.
Słuchając tego podkastu, jak zwykle jechałem sobie rowerem. Nie miałem wtedy czasu na analizę myśli, która szybko przyszła mi do głowy. Otóż uświadomiłem sobie, że ja także szedłbym po czarnych kafelkach. Ale widząc tę karteczkę nie czułbym zażenowania, że poddałem się rozkazowi bez sprawdzenia jego celowości.
I mam dla tego braku zażenowania trzy wytłumaczenia. Pierwsze, niekorzystne dla mnie, to że wpadłem w pewnego rodzaju dysonans poznawczy i usprawiedliwiam się na siłę. Drugie – pochlebne, że uważam się za należącego do grupy osób niepodatnych na sugestię. Oba wydają mi się mniej prawdopodobne niż trzecie:
Trzecie – słyszałem o „Płocie Chestertona”
Ja po prostu przeszedłbym po czarnych kaflach, ponieważ nie wiem dlaczego ktoś tego sobie życzył. Nie znam racjonalizacji stojącej za wydanym przez kartkę poleceniem. Założyłbym, że skoro nie sprawia mi to problemu, a jednocześnie nie wiem, czy idąc inaczej niż polecono, niczego nie zepsuję, postąpiłbym zgodnie z zaleceniem.
O to właśnie chodzi w pojęciu nazwanym Płotem Chestertona.
Idea pochodzi z książki „The Thing: Why I am a Catholic” (niestety, nie została chyba przetłumaczona na język polski), z rozdziału „The Drift from Domesticity”. Znajduje się tam taki cytat:
„In the matter of reforming things, as distinct from deforming them, there is one plain and simple principle; a principle which will probably be called a paradox. There exists in such a case a certain institution or law; let us say, for the sake of simplicity, a fence or gate erected across a road. The more modern type of reformer goes gaily up to it and says, '“I don’t see the use of this; let us clear it away.’” To which the more intelligent type of reformer will do well to answer: '“If you don’t see the use of it, I certainly won’t let you clear it away. Go away and think. Then, when you can come back and tell me that you do see the use of it, I may allow you to destroy it.”
W moim tłumaczeniu:
„W trakcie reformowania rzeczy, w odróżnieniu od ich deformowania, istnieje jasna i prosta zasada. Zasada, którą można pewnie nazwać paradoksem. W procesie tym istnieje pewna instytucja lub prawo. Dla uproszczenia, wyobraźmy je sobie jako płot lub bramę postawioną w poprzek drogi.
Nowocześniejszy typ reformatora podchodzi do płotu beztrosko i mówi: „Nie widzę w nim żadnego pożytku. Zburzmy go”.
Podczas gdy bardziej inteligentny typ reformatora odpowie na to: „Jeżeli nie widzisz w nim żadnego pożytku, z całą pewnością nie pozwolę ci go zburzyć. Odejdź i przemyśl to raz jeszcze. Kiedy wrócisz do mnie i powiesz do czego ten płot służy, być może pozwolę ci go zniszczyć.”
Spytasz, być może, ale jak to?
Zburzymy go tylko, jeżeli będziemy widzieli, że ma on zastosowanie?
Tak! I mógłbym opowiadać o wielu przypadkach naruszenia tej zasady w naszym życiu codziennym. Choćby w Wielkiej Brytanii, gdzie w ramach szlachetnego ujednolicania płci postanowiono znieść w szkołach podział na toalety męskie i damskie. Po krótkim czasie okazało się, że kobiety przestały korzystać z tych nowych toalet, ponieważ za bardzo stresowały się obecnością mężczyzn. Nikt z propagatorów zmiany nie przemyślał, że stojący za podziałem koncept ma jakieś uzasadnienie. Byli jak ci mniej inteligentny reformator z cytatu, który zobaczył płot i zniszczył go bez poznania rzeczywistej przyczyny jego wzniesienia. A ta istniała i była czymś więcej niż istniejącymi tylko w głowach progresywnych aktywistów rojeniami o równości płci.
Nie jestem psychologiem ani socjologiem, zostawię Tobie, drogi czytelniku, zabawę w znajdywanie podobnych głupotek w Twoim życiu codziennym a sam opowiem jak koncept Płotu Chestertona wygląda w obszarze IT
Pewnie dokładnie tak samo jak w innych obszarach 🙂
Stali czytelnicy wiedzą, że specjalizuję się w projektach „brown field”. Słowo „brown” nieprzypadkowo może kojarzyć się z czymś bardzo nieprzyjemnym i śmierdzącym. Czymś, co zostało zrobione dawno, dawno temu, przez Twórcę, geniusza programowania, doskonale orientującego się w meandrach swojego kodu. Niestety, po początkowym sukcesie projektu trzeba było dokooptować innych wirtuozów, którzy w tej koronkowej robocie dolepiali tu i ówdzie swoje wydzieliny. Każdy z nich działał w najlepszej wierze, zgodnie ze swoją wiedzą, doskonałą jak na tamten czas, każdy starał się jak tylko mógł. I 95% z nich już tu nie pracuje, a pozostałe pięć procent tzw. Mistrzów Podziemi stanowi zasoby krytyczne danej firmy, bez których można zwijać interes.
I stoisz przed milionami linii kodu.”Patrz Simba, kiedyś to wszystko będzie twoje!”
A praktycznie już jest. Jeżeli ogarniasz sprawę odrobinę lepiej od pozostałych członków zespołu, jesteś nowym ekspertem – bo lepszego po prostu nie ma.
Codziennie widzisz Płoty. Jesteś otoczony przez nie jak zagoniony w pułapkę lis. Oczekuje się od Ciebie działań. I wtedy dopiero z całą siłą ujawnia się paradoks Chestertona. Młody, niedoświadczony programista rzuci się z siekierą na pierwsze napotkane ogrodzenie. Po trzech uderzeniach topora albo wybuchnie coś w drugim końcu systemu, albo przyjdzie ktoś starszy i uprzejmie podpowie – „młody, rąbiesz właśnie gałąź na której siedzisz”. Widziałem takie przypadki. Czasem młody się nie poddawał, i robił z siebie pośmiewisko. Czasem się poddawał, pokorniał i zasilał szeregi pracujących od 9-17 wyrobników bojących się dotknąć czegokolwiek w obawie, że wybuchnie.
Więc co zrobić w takim przypadku? Właśnie za to nam płacą, żebyśmy to my to wiedzieli. Podejrzewam, że jak zwykle nie ma prostych recept, ale najlepszą i zawsze działającą radą jest uważność, staranność i dążenie do poznania przyczyn. Rozmowa z dłużej pracującymi kolegami, przeglądanie historii repozytorium, ale przede wszystkim zdrowy rozsądek i chęć do zmian.
Trzeba pamiętać, że najczęściej chyba najlepszym podejściem nie jest rewolucja, ale ewolucja.
Małe, regularne zmiany rozłożone w czasie powodują, że rośnie nasze zadowolenie (bo coś robimy), poprawia się jakość kodu (wolno? Ale przecież alternatywą jest „wcale”!), zwiększa się nasze zrozumienie kodu (bo wszystkie te Płoty powstały na pewno z jakiegoś powodu) i przygotowujemy podłoże do dalszych, większych i obszerniejszych zmian.
Alternatywą do ewolucji jest nagłe wywrócenie wszystkiego do góry nogami. Ryzyko jest ogromne, ponieważ nie mamy ani wystarczającej wiedzy na temat tego jak to działa, ani na temat tego jak powinno działać. Wbrew pozorom często to dwie różne rzeczy i psując tę delikatną strukturę (bo najczęściej jest delikatna) ryzykujemy piękny wybuch, po którym nic nie będzie już takie samo 🙂 A mniej patetycznie – ryzykujemy, że okażemy się nieprofesjonalni, co powinno być największym kubłem zimnej wody na, rozgrzaną wizją zwycięskiego, wielkiego refaktoru, wyobraźnię.
Kubeł taki może skutecznie zniweczyć późniejsze próby zmian czegokolwiek, ponieważ będziemy traktowani jak niepoważni ludzie, których działania więcej psują niż robią dobrego. A przecież nie o to nam chodzi.
Akcje udarowe, kiedy po prostu łamiemy zasady, nie patrząc dlaczego zostały wprowadzone, są czasami potrzebne i sensowne. Robi się je, gdy koszt ewentualnej naprawy jest mały, a poszukiwań sensu stosunkowo duży. Wtedy możemy po prostu coś „zepsuć”/zmienić i poczekać, czy gdzieś ktoś się nie poskarży. Jeżeli nie, to właśnie zadusiliśmy przysłowiowego „przydasia”, zostawionego na lepsze czasy które nigdy nie nadeszły. Jeżeli poskarży, po prostu przywracamy stare rozwiązanie i po krzyku. Jeżeli taka możliwość istnieje, to jest to także jakaś opcja – często jedyna 🙂
Podsumowując – szanujmy Płoty i rozbierajmy je z pietyzmem i uwagą, a nie skaleczymy się i jednocześnie utorujemy gościniec. Czego sobie i Tobie życzę.
*Jedyne potwierdzenie tej anegdotki znalazłem w piśmie „Theory&Psychology vol.25 number 5/2015” str. 602, pierwszy akapit.
**Sam Chesterton był mega ciekawym człowiekiem i płodnym twórcą. Zapisuję go na swojej liście „do przeczytania”.