- Projekt Indie #1 – Wprowadzenie
- Projekt Indie #2 – Lądowanie
- Projekt Indie #3 – Garść porad dla podróżnych
- Projekt Indie #4 – Byle jakoś(ć)
To nie te czasy co jeszcze paręnaście lat temu. Dziś duża część z nas nie wyobraża sobie wakacji bez plażingu w Grecji, Malcie czy gdzie tam bądź. Jednak nawet w Szarm-Al-Szejku czy innej Turcji jesteśmy zazwyczaj nadal w bąblu europejskości – stworzonym wokół nas przez biuro wycieczkowe czy też nas samych. Mamy przecież wypoczywać nad wodą, pojadając regularnie z bufetu ollinkluziw, a nie użerać się z miejscowymi naciągaczami.
I dlatego, mimo że podróżujemy, tak naprawdę niczego nie widzimy. Stąd też, tak sądzę, najczęściej o Indiach mówi się ze strachem lub obrzydzeniem. A to brudno, a to śmierdzi, a to bieda, a to co tam jeszcze sobie wymyślisz. Takimi opiniami nasiąkłem i ja. Miałem tylko jednego znajomego, który rzeczywiście w Indiach był i on akurat nie mówił takich rzeczy. Ale cała reszta, która Indie poznała dogłębnie z seansu oscarowego hitu, straszyła właśnie takimi stwierdzeniami. Zatrucie pokarmowe – musowo, gdy tylko zjesz poza hotelem. Żebracy na każdym kroku, nie odgonisz się od nich. Od wyjścia z samolotu trzeba już zatykać nos a z Indusami lepiej nie gadać bo wsadzą w tuk-tuka i zawiozą na jakieś odludzie, żeby potem okraść (o ile nie co gorszego).
Z tego natłoku różnorodnych plotek trzeba było zatem próbować wyłuszczyć jakieś prawdziwe informacje. Najlepiej w tym celu studiować blogi, oglądać jutuberów i/lub czytać książki podróżnicze (byle nie „W 80 dni dookoła świata” :)). Szczęśliwym trafem o wyjeździe dowiedziałem się chyba niecały miesiąc przed datą wylotu i nie miałem na to wszystko czasu. Zdroworozsądkowo wykoncypowałem, że skoro ludzie tam jeżdżą i wracają, to nie może być aż tak źle i na pewno dam sobie jakoś radę. W ostateczności nie będę wychodził z hotelu i tyle.
Najpierw jednak trzeba było tam dotrzeć – a więc zająć się niezbędnymi formalnościami.
Czyli uzyskaniem wizy. I tu informacje są dwie. Pierwsza dobra – można to zrobić w internecie, online. Druga zła – indyjski formularz wizowy to najgorszy formularz wizowy jaki widziałem. Nie dość, że strona ma responsywność w stylu lat 90. ubiegłego wieku, to język angielski, w którym pisane są pytania pozostaje dla mnie nierozwiązaną zagadką. Połącz to wszystko z pytaniami dotyczącymi narodowości Twoich dziadków i uzmysłowisz sobie to okropieństwo.
Jednak dopiero po powrocie z Indii osadzisz sobie ten formularz w kontekście Indyjskości, o tym później.
Oprócz wizy należy także załatwić szczepienia. Nie ma żadnych obowiązkowych, ale warto parę zastrzyków sobie zaaplikować. Szczególnie tych związanych z zatruciami – żółtaczka, dur, cholera – w zależności od tego, gdzie dokładnie się wybieramy (Indie mają powierzchnię ok.8 razy większą od Polski i ok. trzy razy mniejszą niż cała Europa). Kupa kasy na to idzie, bo taka szczepionka, panie, nie może być tania. Ale cóż – zdrowie jest najważniejsze.
Jeszcze tylko covid. W kwietniu 2022 jeszcze wymagane było potwierdzenie, że covida nie mamy – obojętnie czy byliśmy zaszczepieni czy nie. Dziś (grudzień 2022) pełne zaszczepienie wystarcza (a nawet i ono nie jest wymagane) i nie ma tego elementu losowości, który może sprawić że mamy już bilety, szczepienia i wizę, a w d… pojedziemy, bo nagle okaże się że mamy wirusa. Bez covida życie stało się bardziej szare i nudnawe.
Ale zgadnijcie co – nawet i na tym etapie nie odpadłem. Nagle siedziałem na Okęciu i czekałem na samolot do New Delhi.
Nie sam oczywiście, wyjazd był służbowy a delegacja składała się z jednego szefa oraz dwóch osób technicznych płci przeciwnych. Ja szefem oczywiście nie byłem. Management był potrzebny ponieważ było to pierwsze spotkanie dwóch kultur i firm, a zatem ja z koleżanką mieliśmy się zajmować kwestiami technicznymi, a szef miał wymienić się doświadczeniami z szefami indyjskiej firmy. Taki był plan.
Lot LOTem minął dobrze. Wydawałoby się, że samolot będzie pusty, ale nie – pasażerów było zaskakująco dużo. Przelot trwał coś ponad 8 godzin (trasa zmieniona przez wojnę wywołaną przez kacapów), do których można doliczyć 3.5 godziny przesunięcia czasu (3.5 – nie 4, nie 3, ale 3.5, zanotujcie sobie). Wylecieliśmy około 17, a w Nowym Delhi wylądowaliśmy z samego rana.
Pierwsze co poczułem to… nie – nie zaduch i smród. Lotnisko jest klimatyzowane i w dużej części wyłożone wykładziną. Zatem poczułem chłód i lekki zapach stęchlizny – wykładzina pewnie zamokła I trochę zalatywała. Nic wielkiego.
Szybko do wyjścia… ale ale – Indie to potężny kraj, a każdy potężny kraj ma potężnych wrogów.
Indusi o tym wiedzą i odpowiednio do stopnia zagrożenia regaują. Dlatego przed wyjściem z lotniska musieliśmy przejść kontrolę bezpieczeństwa. Dokładną i drobiazgową, przeprowadzoną przez wysokowykwalifikowane osoby które z szacunkiem i profesjonalizmem zajmują się przyjezdnymi.
Tyle, że odwrotnie.
Na poważnie, Indie to kraj nie bardzo i nie do końca bezpieczny. Władze to wiedzą i odpowiednio starają się reagować. Na ulicach dużo policji, w każdym większym obiekcie uzbrojona ochrona, przed każdym hotelem kontrola czy wjeżdżające auto nie przemyca bomby. Tylko że gdy widzimy takie zabiegi powiedzmy we Francji, to czujemy, że to rzeczywiście działa. Widzę tamtejszych policjantów, potężnych jak tury, z kamizelkami, bronią automatyczną, czujnych i skupionych i rzeczywiście czuję się bezpiecznie. Gdy widzę ochronę w Indiach, z jednostrzałowcem owiązanym sznurkiem, czy sprawdzającą pojazdy tak jakby tego nie robiła, to mojego poczucia bezpieczeństwa to nie poprawia. Problem z jakością pojawiać się będzie w każdej chyba części mojego opowiadania dlatego postaram się poświęcić mu oddzielny rozdział.
Jesteśmy zatem przed lotniskiem. Mimo Wczesnego ranka jest już bardzo gorąco. Tłum witających ludzi taksówkarzy zawiera dwie postacie, które mają nazwisko mojego szefa wypisane na kartce. Klęska urodzaju? Po prostu nieporozumienie. Wsiedliśmy w końcu do klimatyzowanej Toyoty i pojechaliśmy do hotelu.
Będąc w kraju tak niezwykle odmiennym od naszego, każda jazda samochodem, każde wyjście przed hotel pozwala nam zaobserwować egzotykę, jakiej u nas nigdzie nie doświadczymy. I jazda do hotelu była jak uderzenie młotem indyjskiej kultury jazdy z naszym pojęciem ruchu drogowego. Takiej kakofonii sygnałów dźwiękowych, chaosu na drodze, niezwykłej różnorodności pojazdów i kierujących nie doświadczyłem nigdy dotąd. W Indiach jeździ się po lewej stronie. Ale tylko teoretycznie, bo można jeździć jak się chce i gdzie się chce. Im większy pojazd, tym więcej może i nie zawaha się użyć swojej pozycji. Światło czerwone to tylko wskazówka, że można się zatrzymać, a jakiekolwiek zasady ruchu praktycznie nie obowiązują.
W Polsce nie do pomyślenia, ponieważ ludzie literalnie pozabijaliby się przy takiej jeździe.
Pozabijaliby się nie samochodami, tylko ręcznie, kijami i maczetami. W Polsce jeździmy bardzo ustrukturyzowanie, a agresja drogowa jest niezwykle wysoka. W Indiach jeździ się chaotycznie i jakkolwiek, ale nie ma tam grama agresji. To uderzające i niesamowite. Nie wiem co bardziej uderza – czy ta chaotyczność czy ta brak jakiejkolwiek agresji. Jako kierowca praktycznie ciągle trąbisz. Sygnalizujesz tym swoje zamiary np. wepchnięcia się przed mniejszy pojazd. Ale nie jesteś przy tym ani odrobinę zły. Kierowca mniejszego pojazdu także – on zna swoje możliwości i miejsce. Wpuści cię, jeżeli się odważysz i pojedzie za tobą, uśmiechając się do twoich pasażerów. Nie-sa-mo-wi-te. Uwierzcie mi.
A oprócz ruchu drogowego mamy przecież całe miasto. Budynki, ludzi, ludzi, ludzi, ludzi, ludzi. Ludzi na drodze, na chodniku (jeżeli jakiś jest), na rowerach i na rykszach. Ludzi idących po ulicy, ludzi śpiących pomiędzy ulicami, przy ulicach, w parkach, przydrożnych osiedlach z folii i blachy…
Oraz krowy. Stada świętych krów, które mogą wszystko i korzystają ze swoich praw w najdziwniejsze sposoby. Człowiek z Europy patrzy na to jak urzeczony. To nie mieści się w głowie i wieczorami, gdy koledzy szli do swoich pokojów ja schodziłem na dół, przed hotel, stałem z aparatem i po prostu robiłem zdjęcia tego co widziałem na drodze przy hotelu.
Nie-sa-mo-wi-te.
Jak przywitano nas w hotelu i w firmie dowiecie się już niedługo. A teraz kończę, bo z tego zachwytu się zapowietrzam 🙂