Guns N’ Roses 2022

0
1092

Jak koncert, to tylko na płycie. Bo koncert to coś więcej niż płyta. Płyta – to samo słowo w dwóch różnych znaczeniach. W tym wpisie zamierzam przeprowadzić małą polemikę z artykułami napisanymi na portalach informacyjnych zaraz po koncercie Guns N’ Roses 2022 w Warszawie. Bowiem tak się akurat składa, że byłem tam z żoną, nasze odczucia są zupełnie inne od tych prezentowanych w artykułach, a do tego wydaje mi się, że wiem dlaczego tak jest.*

A wiem dlatego, że w 2017 pojechaliśmy do Spodka na koncert Mansona. Nieopatrznie wybraliśmy wygodne miejsca na trybunach, żeby „było wszystko super widać”. I rzeczywiście, widzieliśmy całą scenę, słyszeliśmy piosenki, było całkiem fajnie. Ale dziś, po pięciu latach, pamiętam tylko tyle, że gruby Manson się zasapał. Co zaśpiewał? Pojęcia nie mam. Tamten koncert pamiętam prawie tak samo, jakbym przesłuchał jego płytę.

I jeżeli 20.06.2022 także siedziałbym na trybunach, to pięć lat temu pamiętałbym, że przesłuchałem zepsutą płytę. Akustyka stadionu jest niedobra. Do tego nierówna. Nagrania z różnych części stadionu pokazują słyszalne różnice. Każdy człowiek ma też indywidualny próg jakości – co dla jednego jest sufitem, dla innego dopiero podłogą 🙂

Na szczęście nie siedziałem na trybunach. Od 14:30 stałem w lejącym z nieba deszczu, słuchałem odgłosów przechodzącej opodal burzy, drżałem z zimna, a w przerwach w ulewie śmieszkowałem ze stojącymi obok ludźmi w tak samo przemoczonych ubraniach. Wkurzony czekałem na otwarcie bram (zupełnie jak trzy lata temu) i gdy wreszcie nas wpuścili biegliśmy, aby czym prędzej zająć miejsce jak najbliżej sceny.

Potem schliśmy i kolejne 3 godziny czekaliśmy na pojawienie się głównej kapeli wieczoru – Guns N’ Roses. Ścisk rósł, otaczał nas tłum osób tak samo jak my czekających z niecierpliwością na początek koncertu. A gdy Axl, Duff i Slash wyszli na scenę, razem z innymi darliśmy się, klaskaliśmy i cieszyliśmy jak dzieci, że właśnie się zaczęło.

Kolejne kawałki coraz bardziej rozgrzewały publikę. Niektórzy już od pierwszych taktów zaczęli się kiwać i podskakiwać, mnie to zajęło trochę więcej czasu ale potem też rzuciłem się w wir pogujących fanów. Skakałem, rozpychałem się, cieszyłem, oglądałem show a na samym, samiutkim końcu, zwracałem uwagę (precyzyjniej: zupełnie nie zwracałem uwagi) na jakość dobiegającego z głośników dźwięku.

Pogłos i dudnienie przeszkadzało mi podczas gry Dirty Honey, trochę mniej przy Garym Clarku Jr., ale przy GN’R zupełnie nie zwracałem na to uwagi. Między innymi dlatego, że z każdym kolejnym artystą było coraz lepiej (być może napływający tłum powodował zmniejszenie echa?), ale przede wszystkim ponieważ każda kolejna kapela coraz bardziej rozgrzewała tłum i dawała coraz więcej emocji.

Bo to emocje są tym, co w koncercie najważniejsze. Gdy idę na znany zespół, chcę emocji, skakania w tłumie, bliskości wielkich gwiazd, zobaczyć show i na końcu – posłuchać muzyki. Jakość dźwięku tylko w małym stopniu wpływa na postrzeganie całego koncertu, jeżeli pozostałe aspekty są naprawdę super.

A na tym koncercie były super. Już sam czas jego trwania rozwala mi głowę. Trzy i pół godziny grania? Sześćdziesięcioletni ludzie? Kto to słyszał? Do tego wszystkie te najlepsze kawałki, które mogłem zaśpiewać (no dobra, przynajmniej refreny) razem z nimi. Skakanie w tłumie – kto tego nie doświadczył, nigdy nie zrozumie ile to frajdy. Co mnie w takim momencie obchodzi, że riff „nie brzmi czysto”, albo „Axl nie śpiewa już jak dawniej”.

Wydaje mi się, że aby najlepiej poczuć czym różni się bycie na trybunie 120 metrów od sceny od stania zaraz przy wykonawcy, należy po prostu spróbować obydwu możliwości. Nie sądzę, że uda mi się słowem pisanym wyrazić tę różnicę.

To zresztą już tak abstrakcyjne zarzuty z różnych artykułów, że szkoda w ogóle komentować. W ogóle mam wrażenie, że dziennikarz wysłany przez redakcję na koncert ma za zadanie siąść wygodnie na krzesełku, wziąć kartkę i ołówek i spisywać – ile kawałków zagrali, ile minut trwały bisy, ile razy przebierał się frontman, a jeżeli wychwyci, że gitarzysta pomylił się w nutach, nie posiada się taka osoba ze szczęścia, bo przecież artykuł się sam nie napisze, a wiadomo że narzekanie sprzedaje się najlepiej.

Koncert Guns N’ Roses 2022 w Warszawie uważam za spektakularny, świetny, będę pamiętał go bardzo długo i bardzo cieszę się że na niego pojechałem. Poza walorami „artystycznymi” był to świetny wieczór/randka z żoną, co jest niewątpliwie dodatkowym plusem.

Drodzy dziennikarze/narzekacze – gdy następnym razem wybierzecie się na koncert ulubionego zespołu zróbcie podobnie – kupcie bilet na płytę. Przyjdźcie wcześniej, żeby być jak najbliżej. Wystójcie swoje w kolejce a potem cieszcie się koncertem, nie doszukując się problemów, gdy są one przysłonięte dużo lepszymi aspektami imprezy.

Porównanie miejsc na stadionie
Zrzut z klipu zrobionego przez kogoś z trybun (po lewej) oraz fotka. którą zrobiłem gdy odwróciłem się i zdumiony zauważyłem, jaki ten stadion jest ogromny. Strzałka po lewej wskazuje gdzie staliśmy z Monią, a po prawej, gdzie znajdowały się „dobre miejsca na trybunach”. Ponad 100 metrów dalej – jakbym z balkonu oglądał koncert pod Stokrotką 😛

Artykuły na których oparłem swój wpis: „To miało być wielkie widowisko. Akustyka mocno pokrzyżowała plany na Narodowym [RECENZJA] (WP)” oraz „Głodni rocka. Guns N’ Roses zagrali na PGE Narodowym w Warszawie [RELACJA] (Onet)”

*Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy może/chce iść na płytę. Wiem też, że dziennikarzom płacą za jak najobszerniejsze artykuły. I ja także wolałbym dźwięk jak w operze – ale byłem na stadionie i wiedziałem że tam właśnie Gunsi zagrają. A przy okazji – nikt „masowo” imprezy nie opuszczał, a płyta na końcu nie była zapełniona, bo wszyscy ściskali się jak najbliżej sceny 🙂

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments