„Historia uczy jednego – że nigdy nikogo niczego nie nauczyła.” To stwierdzenie ma wielu ojców, a mi zapadło w pamięć ponieważ jako dziecko namiętnie słuchałem taśm z (bodajże) Kabaretu pod Egidą.
Oprócz tego, jako dziecko, nauczyłem się także nazw rzek Polski i Europy, szczegółowych różnic między mitozą a mejozą, daty bitwy pod Salaminą oraz wielu, wielu podobnych i równie przydatnych rzeczy. Byłem piątkowym (później szóstkowym), pilnym, pojętnym i spolegliwym uczniem – ulubieńcem nauczycieli. Postępowałem zgodnie z powszechnymi wtedy dobrymi myślami w stylu „pokorne cielę dwie matki ssie”, „тише едешь, дальше будешь” oraz nieśmiertelne „nauczyciel ma zawsze rację”.
A jako dorosły polecam na swoim blogu książkę Szafrańskiego „Finansowy Ninja”. Zawiera ona podstawy podstaw edukacji finansowej, absolutne minimum tego, co dorosły człowiek powinien wiedzieć. Zachęcam także do przeczytania „Wywierania wpływu na ludzi” Cialdiniego. Także raczej podstawowe informacje, który każdy powinien znać. Rozpływam się nad „17 równaniami, które zmieniły świat”, ponieważ pokazuje ona, że matematyka to nie tylko znienawidzony przedmiot o którym chce się zapomnieć, ale coś naprawdę pięknego i pożytecznego.
To wszystko dlatego, ponieważ ani ja, ani mi podobni nie wynieśli tych wiadomości ze szkoły. Szkoła nie nauczyła nas* praktycznie niczego pożytecznego, a moja wiedza pochodzi głównie z wieku dorosłego, gdy samodzielnie doczytywałem sobie to, czego potrzebowałem lub lubiłem.
O ile jednak stosunkowo prosto można sobie poczytać popularnonaukowe książki o kosmosie, ewolucji czy odkryciach podróżniczych, to są takie dziedziny, gdzie dobry nauczyciel z równie dobrym programem nauczania byłby nieoceniony.
Jedną z nich jest edukacja finansowa. Po reklamach chwilówek (i sukcesie chociażby Szafrańskiego) widać, że jest to coś, czego rodakom bardzo brakuje. Drugą języki obce – a tak naprawdę choćby jeden język obcy. Po macoszemu traktowany za czasów mojej młodości – zresztą i teraz w podstawówkach niewiele się zmieniło. Nauka o społeczeństwie – ale nie taka jak ją pamiętam – nudne formułki wałkowane na pamięć. Zamiast tego ciekawa opowieść o tym jak wygląda oraz jak powinno wyglądać życie w społeczeństwie. Pewnie długo by wyliczać, być może błądzę pisząc takie rzeczy, ale z perspektywy czasu, jako czterdziestoletni mężczyzna-Polak-mąż-ojciec, chciałbym móc zamienić swoją wiedzę o glebach na świecie za solidną edukację finansową czy psychologiczną.
Tylko co z tego? Szkoła jaka była taka jest. Zmieniły się tablice z kredowych na multimedialne, zmieniły się lektury na polskim, ale program nadal podobny, nadal wałkują te same nieużytki pomijając rzeczy ważne. Dwie godziny religii w tygodniu, dodatkowy język obcy – jak gdyby poziom tego pierwszego był zadowalający. I znów dzieciaki wyjdą w życie uzbrojone w wiedzę o cyklu rozrodczym tasiemca, ale nie posiadający kompletnie wiedzy o finansach osobistych. Powodzenia!
*mówię o ludziach podobnych do mnie, a nie ambitnych jednostkach, które wiedziały czego chcą i rozwijały się samodzielnie, bez „pomocy” szkoły