Wróciłem właśnie z obchodów Święta Niepodległości w Gdańsku. Winienem zatem, pokrzepiony moralnie, rozsiąść się w fotelu i obejrzeć Teleexpres. Zamiast tego postanowiłem poświęcić trochę jadu i pokąsać rękę, która mnie karmi. Miłego czytania.
Tuż po przyjeździe zauważyłem ludzi niosących raźno flagi. Nieczęsto nie jedną, a dwie lub nawet więcej. Nauczony doświadczeniem od razu włączyła mi się lampka „#rozdajo”. I rzeczywiście – idąc z gradientem ilości flag per capita dotarliśmy do Targu Węglowego, gdzie rozciągnięta na kilkanaście (dziesiąt?) metrów kolejka ludzi w nerwowym oczekiwaniu stała i czekała na swój przydział flag. Co bardziej przedsiębiorczy po zdobyciu flag oddawali je bliskim i stawali w kolejce ponownie.
Krótką chwilę błysnęła mi w głowie prastara maksyma: „za darmo i sól słodka”, ale nie skusiłem się na partycypację w festynie rozdawnictwa. Flagę mam, wywieszam co święto, po co mi kolejna?
Żona rzuciła z przekąsem, że skoro wyfasowano tyle flag, to ona chciałaby w następnym roku zobaczyć je wszystkie wystawione. Z wrodzonym sobie cynizmem rzuciłem tylko: „chyba na Allegro”, co, jak sądzę, najlepiej kwituje całą sytuację.
Oczywiście nie muszę dodawać, że jak zawsze drażni mnie takie urzędnicze rozdawnictwo. Urzędnicy rozdają „za darmo”. Nosz… Za darmo. Za darmo. Za darmo. Cebule kwiatów , flagi, co tylko pasuje. A kończy się to zazwyczaj tak, że roszczeniowe bezrobole garną siaty z cebulami kupionymi za pieniądze pracujących podatników. Badabum.
Ale, żeby nie było – ja także załapałem się na darmówkę.
Otóż do miasta pojechaliśmy głównie po to, aby wziąć udział w miejskiej grze na orientację związanej z patriotyczną historią Gdańska. Chciałbym powiedzieć, że świetnie się wybawiłem, ale Pan Bóg pokarałby mnie błyskawicą. Było wręcz przeciwnie – jedyne co wyszło to to, że impreza się odbyła. Poza tym zawiodła mapa oraz „zagadki” czyli wszystko to, z czego sama gra się składała.
Czekam teraz na głosy oburzenia, zarzucające mi czarną niewdzięczność – bo skoro dostałem za darmo (czyli ze zniżką 5PLN) możliwość uczestniczenia w takim wydarzeniu, to jak teraz śmiem narzekać?
Rzeczywiście – zastanawiałem się nad tym przed rozpoczęciem pisania. Jednak doszedłem do wniosku, że jak najbardziej mam prawo. Cena nie ma nic do rzeczy – jeżeli ktoś oferuje usługi, powinien oferować je na najwyższym możliwym poziomie. Śmiem wątpić, czy zastany dziś poziom był „najwyższy możliwy” – przecież nie brały się za to siedmiolatki.
Mam prawo narzekać. Więcej – należy narzekać, bo inaczej będziemy skazani na powolną jazdę w dół w każdej dziedzinie rzycia*. Jedynie nie zgadzanie się na niski poziom usług i krytyka tejże może cokolwiek zmienić. Inaczej organizatorzy podobnych „iwentów” będą uważać, że zorganizowanie byle performensu wystarczy za „igrzyska” w powiedzeniu „chleba i igrzysk”. O ile kromeczki coraz cieńsze, to nie dajmy chociaż zabrać sobie tej drugiej części.
Tyle na dziś.
* błąd zamierzony