Pierwszego dnia miesiąca siedzę sobie spokojnie w biurze. Jak to z rana, kawka, herbatka, prasa codzienna i pogaduszki w miłym gronie. Wiadomo – programista 15k, trzeba się szanować.
Wtem wpada koleżanka z biurka obok. Siada. niemalże roztrzęsiona, i pyta Waszego uniżonego: „Paweł, czy ty też się żony o wszystko dopytujesz?”.
Pytam jej o co chodzi, ale to tylko przykrywka, żeby zyskać na czasie. Trafiona, ponieważ tama się rozerwała i słowa leciały jak szalone:
„Zostawiłam mężowi ubrania dzieci, aby je wyszykował. Powiedziałam mu dokładnie co ma zrobić. A ten dzwoni co chwila i dopytuje – 'a to ma być tak, a tamto tak?’. Już szybciej bym to sama zrobiła. Czy ty też tak się ciągle żony o wszystko dopytujesz?”.
Widzę, że sytuacja niełatwa, ale zagrałem va banque. Odchrząknąłem poważnie i rzekłem:
„No wiesz, moja żona to bardzo poukładana i dokładna kobieta. Wie doskonale czego oczekuje i ja, jako że chcę jej szczęścia, rzeczywiście dopytuję się o różne sprawy. Robię tak, by wypełnić powierzone mi zadania w odpowiadający jej sposób”.
Zapadła cisza, koleżanka popatrzyła się na mnie uważnie i umilkła. A przysłuchujący się rozmowie kolega zauważył: „Oto jak pochlebić kobiecie jednocześnie nie pogrążając jej męża i samemu jeszcze zapunktować.”
Gdyby zawsze udawało mi się tak ładnie wychodzić z opałów 🙂