Clickbaitowe tytuły nigdy nie były moją specjalnością. Nazwa tego wpisu odzwierciedla to, o czym będę chciał opowiedzieć – będzie trochę o nazywaniu, nie tylko zmiennych. Niby temat odległy od LGBT, ale po przeczytaniu informacji z Komitetu Olimpijskiego wydaje mi się, że zauważyłem pewne podobieństwa. Ciekawe, czy ktokolwiek się ze mną nie zgodzi?
Pierwsza transpłciowa sztangistka jedzie na Igrzyska Olimpijskie
Usłyszałem o tym przypadkiem. Okazało się, że niejaka Laurel Hubbard z Nowej Zelandii została dopuszczona do Igrzysk Olimpijskich w Tokio (2020/2021). Szkopuł taki, że Laurel do roku 2013 nazywała się Gavin, a na Igrzyskach będzie startować, ponieważ od 2015 MKOL wprowadził zasadę, że jeżeli przez rok do zawodów poziom testosteronu we krwi nie przekracza 10 nmol/l, to taka osoba może startować w zawodach kobiecych. Innych wymogów nie ma. Innymi słowy, jeżeli na przykład p. Lasha Talakhadze mistrz świata z 2019 z wynikiem 474 kilogramów zechciał zafundować sobie teraz kurację hormonalną, to za rok mógłby startować w kategorii kobiecej, gdzie mistrzyni osiąga wyniki o około 140 kilogramów niższe.
Co z tym testosteronem?
Według MKOL taka hipotetyczna sytuacja nie będzie mieć miejsca. Ja także nie wyobrażam sobie aby p. Lasha nagle zechciał zostać kobietą, ale zabawmy się – co by było gdyby? Zacznijmy od tego, że standardowy poziom testosteronu we krwi u kobiet waha się od 3-14 nmoli na litr. U mężczyzn wynosi on od 10 w górę. Oba zakresy pokrywają się zatem i czasem kobieta może mieć więcej testosteronu od mężczyzny.
Co zamiast?
Czy zatem poziom testosteronu to dobry wyznacznik do oceny kto powinien startować razem z kobietami? Chyba nie do końca, ale MKOL nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, być może wzorem angielskiego związku rugby wprowadzą limity wagi i wzrostu tak, aby transseksualne kobiety nie zrobiły krzywdy kobietom.
A może nie zrobią tego i nie tylko Laurel Hobbard podąży śladem Rachel McKinnon, która w wieku 29 lat zmieniła płeć a następnie wygrała złoty medal mistrzostw w kolarstwie torowym. Niezły wyczyn jak na kogoś, kto kolarstwem zaczął zajmować się tak późno. Oczywiście Rachel nie widzi w tym nic niezwykłego, w końcu nie pedałuje się penisem, prawda? (parafraza jej wypowiedzi). Wg niej to umiejętności decydują o zwycięstwie, a to że mężczyzna ma średnio 12kg więcej mięśni niż kobieta nie ma decydującego znaczenia. Mimo to warto zerknąć na zdjęcia sylwetek sztangistów i sztangistek z kategorii superciężkiej – różnice jednak są oczywiste i niestety żadna ideologia nie ma na to wpływu.
Złe nazewnictwo przyczyną zła
A teraz z innej beczki. Teza stawiana przeze mnie brzmi, że przyczyną sporów nie jest nic innego tylko nazewnictwo.
Weźmy na przykład programowanie. Jeżeli nazwiesz klasę nieprawidłowo, to wiedz, że coś się stanie. Albo sama klasa jest źle zaprojektowana i robi zbyt wiele, albo nazwa spowoduje złe jej użycie. W najlepszym wypadku, osoby nie znające danego typu będą się zastanawiać do czego on służy i jak go użyć.
Zmienna nazwana w mylący sposób będzie znacząco utrudniała czytanie kodu i spowoduje wzrost wskaźnika WTF/min. podczas czytania.
Co będzie, jeżeli wymagania się zmienią, a my nie zmienimy architektury kodu?
Na dowolnym poziomie, niekoniecznie najwyższym. Zazwyczaj kończy się to serią niemożliwych do zrozumienia wyjątków, pętli, rozgałęzień, czyniącymi cały kod ultratrudnym do zrozumienia i utrzymania
A w prawdziwym życiu?
W życiu wymagania (warunki) zmieniają się częściej i mocniej niż w kodzie. Urodziłem się w czasach, gdy telefon na korbkę jeszcze był w użytku. Teraz mamy telefony z komputerem (w wieku 10 lat dostałem komputer z 64kB pamięci!), aparatem fotograficznym (pierwszy aparat cyfrowy kupiłem dopiero na studiach) i dostępem do mega-cudu: Internetu, o którym nawet Lemowi się nie śniło (chyba).
Kiedyś były dwie płcie, kobieta i mężczyzna tworzyli rodzinę, homoseksualiści nie wychylali się za bardzo, bo mogli zarobić pałą po nerkach i chyba nawet nie mógłbym sobie wyobrazić jak byłby wtedy traktowany transseksualny mężczyzna/kobieta. Czy to znaczy, że było lepiej, bo „porządniej”? Nie wiem, nie chcę tego roztrząsać. Uważam, że każdy ma prawo do szczęścia, więc chyba lepiej jest teraz.
Warunki zmieniły się radykalnie i w kodzie moglibyśmy z tym powalczyć refaktoryzacją. Prawdziwe życie jest dużo trudniejsze do zmiany.
Każdy ma prawo do szczęścia?
Powiedzenie „każdy ma prawo do szczęścia” wyraźnie wskazuje, że mają do niego prawo także kobiety parające się zawodowym sportem. W ich przypadku prawdopodobnie definicję szczęścia wypełnia najlepiej zwycięstwo na Igrzyskach Olimpijskich. A wielce prawdopodobne, że dostąpi go nie kobieta urodzona jako kobieta, a jako mężczyzna.
Czy to znaczy, że Laurel Hobbard to zły człowiek? Z jego wynikami, jako junior-mężczyzna nawet nie mógł marzyć o Igrzyskach. Teraz, jako najstarsza „kobieta” na Igrzyskach ma realne szanse na podium czy nawet złoto. Ale to przecież nie jego wina. Zobaczył okazję i wykorzystał ją – tak czynią bohaterowie.
To system (Komitet Olimpijski) jest albo tak skostniały, albo tak „progresywny”, że wypacza świat w którym żyjemy. Niedopasowanie do realiów powoduje, że mamy takie sytuacje. Nazywanie transseksualnej kobiety, „kobietą”, czyli niewłaściwe nazewnictwo, powoduje że nie można zabronić „kobietom” udziału w kobiecych zawodach, bo byłaby to dyskryminacja. Jednocześnie staje się to dyskryminacją kobiet urodzonych jako kobiety.
Innymi słowy – jeżeli stawiamy równość między „transseksualną kobietą” a „kobietą”, dochodzimy do krytycznego momentu, w którym zwycięstwo jednej strony odbywa się kosztem drugiej.
2+2=4?
Wydaje mi się, że może nie lekiem na całe zło, ale z pewnością krokiem w dobrym kierunku, byłoby zaprzestanie nazywania transseksualnych kobiet kobietami, a wprowadzenie oddzielnej nazwy dla tego „typu ludzi”. Tak jak konik morski nie jest koniem, tak transseksualna kobieta nie jest kobietą. Nie jest to nic złego. Ci ludzie mają po prostu pecha, takiego samego jak ktoś kto urodził się bez nóg. I tak jak nie umiemy stuprocentowo odtworzyć tych nóg, możemy dać protezy, tak nie umiemy sprawić aby mężczyzna stał się stuprocentową kobietą. Może w przyszłości, choć wątpię.
Należy ich wspierać – co cały świat zresztą chyba czyni, ale jednocześnie nie burząc zasad, które wypracowaliśmy do tej pory. Jeżeli transseksualiści chcą startować w zawodach, to zróbmy zawody dla transseksualnych ludzi. Kto będzie chciał kibicować, pokibicuje, da im doping i okaże wsparcie. A jeżeli ktoś nie zechce, to także jego prawo, bo przecież rozumiejąc i akceptując LGBT, powinniśmy rozumieć i akceptować ludzi, którzy nie chcą mieć z tym zjawiskiem nic wspólnego. Bo wbrew pozorom, ludzi takich, będących „pośrodku”, między takim co LGBT uwielbiają, a tymi co rzucają w nich kamieniami, jest całe mnóstwo – m.in. niżej podpisany.
Problem, jakiś problem?
I gdzie tu problem? Gdybym był poczytnym blogerem, już miałbym go na karku. Mimo że starałem się dołożyć wszelkich sił abym pokazał swoją otwartość na inność, a jednocześnie zaprezentował głos (wydaje mi się) rozsądku, to prawdopodobnie wg dużego odsetka osób bardziej ode mnie progresywnych właśnie zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem.
Ale nie biję się w pierś. Nie uważam, że myślę źle. Transseksualiści, LGBT, niepełnosprawni, jakakolwiek mniejszość powinna mieć dokładnie takie same prawa jak wszyscy ludzie, ale nie większe. Ich prawo do szczęścia nie powinno przekreślać szczęścia innych. Nie dajmy sobie wmówić, że tolerancja oznacza uległość i podporządkowanie się tolerowanym osobom. To słowo także zatraciło swoje pierwotne znaczenie i teraz aby okazać tolerancję trzeba klękać przed napisami BLM i przepraszać za czyny swoich nieznanych przodków.
To nie tworzy klimatu do rozmów i porozumienia. To umacnia podziały i powoduje mocniejsze tarcia. Wiem, że nie dotrę ze swoim przekazem do mocno radykalnych ludzi, którym te tarcia są właśnie na rękę, ale mam nadzieję, że może jakaś część tych bardziej pośrodku zrozumie, że zamiast wykłócać się o swoją rację, lepiej jest posłuchać drugiej strony i czasem po prostu nie starać się za wszelką cenę postawić na swoim.