… z którym będziesz chodzić na treningi. Ostatecznie może to być dziewczyna, ale tego raczej nie polecam 🙂 Co jest oczywistą nieprawdą, bo jeżeli już znajdziesz jakiegoś głupola, chętnego do treningów z Tobą, to nie ma co wybrzydzać – łap i trzymaj z całej siły.
530 godzin treningów w 2019 roku to ponad 22 dni spędzone na siodełku czy ze sztangą. Jeżeli nie przydarzy się nic złego, to w roku 2020. zrobię tych treningów jeszcze więcej – i to przede wszystkim na siłowni.
Dlaczego akurat siłowni? Mimo, że z żelastwem jestem związany przez ponad połowę swojego życia, w tym z kilkuletnim okresem zawodniczym (za czasów akademickich startowałem amatorsko w trójboju siłowym), to jednak od 2009 trenowałem raczej od przypadku do przypadku i bez większego zapału. Bardziej starałem się zrzucić wagę z tych swoich 130kg, niż utrzymać czy zwiększyć masę mięśniową.
Dopiero w połowie 2018 nastąpił radykalny przełom. A stało się to za sprawą… przypadku. Bo tak naprawdę nawet nie wiem w jaki sposób poznałem mojego obecnego partnera treningowego – Marcina.
W ciągu tych kilkunastu lat na siłowni miałem tylko dwóch stałych partnerów 🙂 (wiem, wiem jak to brzmi 🙂 ). Z jednym ćwiczyłem kilka pierwszych lat na siłowni, z drugim już w okresie akademickim. Obu wspominam bardzo dobrze i z perspektywy czasu widzę, jak wartościowe były treningi właśnie z nimi i jak różniły się od tych przeprowadzanych samotnie.
Najwięcej jednak korzystam z pomocy partnera właśnie teraz – gdy dużo lepiej znam siebie i swoje potrzeby. Do tego stopnia, że samotny trening to tak naprawdę trening stracony.
Co daje trening z partnerem?
Synergię w działaniu.
W trakcie treningu zrobimy sumarycznie więcej (czasami dużo więcej) niż na treningach indywidualnych. Bierze się to z dwóch czynników:
Wzajemnej motywacji (psychicznej)
Motywacja ta rozpoczyna się już na długo przed treningiem. Wiesz, że nie idziesz tam tylko dla siebie. Będzie tam druga osoba, która na ciebie liczy. Dzięki temu nawet, jeżeli masz jakieś opory (a kto ich nie ma?) to nie odpuścisz, nie chcesz przecież wyjść na leszcza.
Na treningu nie jest inaczej. W końcu przyszliście tutaj we dwójkę zrobić dobry trening. Kolega zakłada ciężar na sztangę, robi serię a ty chyba nie będziesz gorszy, prawda? To niesamowicie dużo daje – motywacja przeradza się w bardzo pozytywną rywalizację. Zwiększony ciężar serii przekłada się na dużo lepsze wyniki siłowe no i pożądany przyrost mięśni.
Przyszło mi na myśl, że ta motywacja „promienieje” także na innych. Po prawie dwóch latach wspólnych treningów zauważyłem, że jesteśmy już dość rozpoznawani na naszej lokalnej siłowni. Rozmawiam z wieloma ludźmi stamtąd i wiem, że niektórzy biorą nas jako punkt odniesienia dla swoich treningów i osiągów. Dodatkowy plusik – nie wprost dla naszych wyników, ale… ego?
Pomocy fizycznej
Argument nie do przecenienia. O ile można łatwo znaleźć ćwiczenia, gdzie pomoc partnera nie jest wymagana (choćby np. uginanie przedramion czy martwy ciąg), to jednak równie łatwo można znaleźć takie gdzie pomoc jest niezbędna (wyciskanie sztangi leżąc jako koronny przykład) lub choćby zalecana (większość pozostałych ćwiczeń).
Asekuracja umożliwia podnoszenie większych ciężarów bez obaw o to co się stanie, gdy na ostatnim powtórzeniu stracisz zbyt dużo sił. Do tego każdą serię można wtedy zrobić „pod korek” – do utraty siły, nie myśląc w jaki sposób jeszcze odłożyć sztangę. A to wszystko z kolei przekłada się na wyższe wyniki siłowe no i w rezultacie na szybsze osiągnięcie celów treningowych. To oczywista oczywistość, ale trening z partnerem jest o całe niebo lepszy niż bez niego.
Jeżeli nie założysz na sztangę tyle ile byś chciał, bo boisz się czy dasz radę, to nie taki duży problem. Oczywiście, nie wyniesiesz z treningów tak dużo jakbyś mógł, ale nadal coś tam zrobisz. Jednak czasami możesz znaleźć się w sytuacji, gdy po ostatnim, nieudanym, powtórzeniu zastanawiasz się w jaki sposób zdjąć sztangę ze swojej klatki piersiowej, albo choćby uwolnić się od jarzma urządzenia na ćwiczenie łydek – bo za cholerę nie możesz podnieść samodzielnie tego ciężaru. Pozostaje głośne wołanie o pomoc i liczenie na to, że jakiś inny ćwiczący wybawi Cię z kłopotu. No chyba, że sztanga spadła zbyt szybko i zawołać nie zdążysz.
Więc na co czekasz? Masz przecież żonę/męża
Wiem na co. Na partnera właśnie. Bo niby skąd go znaleźć? Na siłowni jest zawsze wielu ludzi, ale dobór partnera jest ogromnie trudny i czasem graniczący z niemożliwością.
Przede wszystkim musicie obaj (oboje) mieć porównywalne cele i możliwości. Najprościej byłoby ćwiczyć z np. żoną czy dziewczyną, ale po kilku latach przy żelazie na pewno jesteś od niej dużo silniejszy i część treningu i sił byłaby trwoniona na zmianę ciężaru między seriami. Ale jeżeli chodzicie na dużą siłownię w godzinach mało obleganych przez innych, można np. ćwiczyć wtedy na dwóch ławkach lub dwóch stanowiskach do przysiadów jednocześnie. Ja nie mam takiej możliwości, bo moja siłka jest mała i zatłoczona.
Ćwiczenie z partnerką życiową jest świetne, bo wspólnie dzieląc wysiłek lepiej się poznajecie, macie więcej tematów do rozmowy i motywujecie się wzajemnie także w domu, nie tylko na siłowni. Ale jak wspomniałem – niewiele par ma chyba takie możliwości. Na naszej siłowni widzę może jedną czy dwie, na kilkudziesięciu stałych ćwiczących.
Skoro nie żona, to może…
to trzeba wymyśleć co innego. Ale z tym już trudniej. Często decyduje przypadek. Ja sam w ciągu kilku lat podczas których ćwiczę na obecnej siłowni znalazłem dwóch partnerów. Jednego lata temu. Poćwiczyliśmy kilka miesięcy, ale było to nieregularne i w końcu samoistnie się rozpadło. Jednak z drugim – obecnym – zaczęliśmy powoli, od jednego treningu w tygodniu, a teraz rozkręciliśmy się nawet do sześciu 🙂
Najważniejsze to próbować. Jeżeli jesteś nowy na siłce, to raczej kiepsko będzie to wychodziło, ale z czasem będziesz rozpoznawać coraz wiecej twarzy, zaczniesz witać się z ludźmi i od Ciebie będzie zależało, czy zdecydujesz się odezwać do kogoś, kto tak jak Ty ćwiczy sam.
Najłatwiej będzie w dniu klaty (poniedziałek :))) ). Gdy będziesz wyciskać leżąc, poproś ćwiczącego opodal kolegę o pomoc przy serii. Porozmawiaj z nim. Przy następnym treningu zrób to samo.
Może się okazać, że już po pierwszych kilku zdaniach okaże się, że to nieciekawy gość. Albo, że fajnie pogadać, ale…(cokolwiek). Może jednak wyjść tak, że doskonale do siebie pasujecie. Wtedy ilość wspólnych treningów z czasem się zwiększy i tyle.
Nie przedłużając oczywistości – warto próbować. Warto odezwać się jako pierwszy. Nic nie ryzykujesz, a zyskać możesz wiele. Niekiedy nie tylko partnera na siłownię, ale nawet przyjaciela.
Rozwiązania systemowe
Podczas tworzenia tego wpisu rozejrzałem się jak szukanie partnera treningowego wygląda w Internecie. Znalazłem co najmniej dwie strony, na których można się szybko zarejestrować i poszukać innych chętnych na wspólne treningi. Skorzystałem z tej opcji i mam mieszane uczucia.
Po pierwsze tutaj nadal inicjatywa jest po naszej stronie. Nie znajdziesz tutaj wielu chętnych, którzy zagadną Cię i będą się chcieli umówić na trening. Po prostu otrzymasz listę kandydatów z okolicy wraz z (czasami) zdjęciem, podanym wiekiem i krótkim opisem. Jeżeli nie chcesz się odzywać, to raczej nic nie ugrasz.
A przecież szukasz kogoś do treningów na swojej siłowni. Raczej marna szansa, że ktoś będzie chciał się przenieść. Dodatkowo, duża część profili na portalach wygląda jakby nastawione były raczej na szukanie „partnera” a nie „partnera treningowego”. Tak więc raczej średnio to oceniam w obecnej formie.
Podsumowując
Nie ma na co czekać. Jeżeli poważnie myślisz o treningach, to znajdź sobie do nich partnera. Zacznij już teraz, bo to trochę potrwa. Odezwij się do ludzi ćwiczących obok i na pewno dasz radę kogoś znaleźć. Powodzenia!