Ten artykuł miał na początku zupełnie inną formę. Kroplą, która przelała czarę goryczy i zmieniła go w gorzkie żale, było wysypanie się aplikacji Instagram akurat w momencie, gdy dodawałem tam bardzo długi i ładny komentarz 🙂 Ostatecznie powiedziałem sobie – dość. To serwis społecznościowy powinien być dla mnie, a nie ja dla niego. Wysiadka! A teraz krótko – dlaczego.
3. listopada 2018 o 20:43 dołączyłem do społeczności „instagramerów”. Od tamtego czasu udało mi się umieścić tam swoje zdjęcia ponad 100 razy! Najczęściej pojedynczo, ale czasami i w seriach, przez co całkowita ich ilość jest troszkę większa. Przez ten prawie rok nie zmieniłem swojego zdania i nadal nazywam Instagram „Dyzmą wśród serwisów społecznościowych” – tak świetnie udaje, że jest dobry, że duża część ludzi w to uwierzyła. W tym ja. Chciałem Wam o tym opowiedzieć, ale artykuł powstawał tak długo, że zamiast tego postaram się wypisać zalety i wady Instagrama z mojej perspektywy. Powiem także, dlaczego lubię go jeszcze mniej niż na początku.
Przejdźmy zatem do zalet. To znaczy za każdym razem chciałem pokazać jakąś niewątpliwą zaletę i niezmiennie przechodziło to w narzekanie. Więc nie zalet, a argumentów – co z nimi zrobicie, Wasza sprawa.
Jest tam tak dużo ludzi, że jest jakaś szansa, że moje zdjęcia się komuś spodobają
Argument bardzo łatwy do zakwestionowania. Bo czy naprawdę potrzebuję, aby moje zdjęcia komuś się podobały? A może powinienem je robić tak, aby podobały się przede wszystkim mnie? Podejrzewam, że nie ma na to jednoznaczniej odpowiedzi – z jednej strony mam jakąś tam potrzebę „bycia głaskanym po główce”, z drugiej – zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że będę starał się dostosować tak, aby być jak najmocniej głaskanym.
Bo przecież fotografowanie kwiatków nie jest moją ulubioną „dziedziną” fotografii, a jednak fotki tulipanów zebrały najwięcej polubień ze wszystkich moich zdjęć. Istnieje pokusa, aby zatem wrzucać coraz „ładniejsze” fotki kwiatków tak, aby tych polubień było jak najwięcej. Na razie jeszcze się trzymam, ale gdybyście kiedyś zauważyli podejrzaną ilość biomasy na moich zdjęciach, bijcie na alarm 🙂
W bardzo przystępny sposób mogę śledzić swój „rozwój fotograficzny”
Gładko mogę teraz przejść do drugiego punktu, czyli obserwacji swojego rozwoju na poletku fotograficznym. Bo jakkolwiek niewystarczające moje zdjęcia jeszcze były, to ten rozwój niewątpliwie następuje. Tylko ponownie – czy aby na pewno Instagram jest najlepszy do tego celu? Ten argument obalić jeszcze łatwiej niż poprzedni. Rzeczywiście, można oglądać swoje zdjęcia w porządku chronologicznym, ale ich jakość jest tragiczna. W czasach, gdy byle telefon robi zdjęcia w rozdzielczości kilku (nastu/dziesięciu) megapikseli, a detale są odwzorowywane w niemalże idealny sposób, ograniczenia Instagrama są wręcz kosmicznie żenujące.
Nie dość, że rozdzielczość maksymalna odpowiada standardom ubiegłego wieku, to dodatkowo jakieś badziewne standardy proporcji czy też inne. Nie mówiąc o tym, że aby dodać zdjęcie nie z telefonu trzeba się porządnie nagimnastykować (na szczęście można to stosunkowo łatwo obejść, korzystając z przeglądarki Vivaldi). Innymi słowy – mnóstwo utrudnień, „standardów” i ograniczeń, tylko po to aby móc należeć do „społeczności” i nazywać się „igersem”. No i oczywiście móc śledzić swój rozwój fotograficzny – który nagle znalazł się na końcu tej wyliczanki, przytłoczony problemami, które trzeba pokonać.
I tyle. Więcej „zalet” nie pamiętam.
Za to lista znaezionych wad jest dużo dłuższa:
Pożeracz czasu
Jak każdy serwis społecznościowy, Instagram to pożeracz czasu. Od samego początku wyłączyłem powiadomienia, ale i tak co jakiś czas zerkam, aby sprawdzić czy nie ma czegoś nowego – obojętnie czy polubienia, czy zdjęcia na profilu kogoś obserwowanego.
Masa śmieci…
Nie wiem czy sprawił to Instagram, ale fotografia weszła pod strzechy. W związku z tym można tam znaleźć bardzo wartościowe, niezależne profile, ale trzeba się przedrzeć przez natłok profili znajomych (obserwowanych z ciekawości bądź potrzeby bycia miłym), celebrytów czy fotografów o dużo mniejszych umiejętnościach od Twoich (a jednocześnie stałych w czasie).
…która inspiruje mnie do wrzucania tam śmieci
Aby być widocznym w serwisie społecznościowym, należy umieszczać tam treści. Nie do przesady, ale ogólnie im więcej tym lepiej, a już jedno zdjęcie dziennie to niezbędne minimum. I tak jestem daleko poniżej normy, ale zauważyłem u siebie trend, aby jednak zawsze to jedno zdjęcie znaleźć i wrzucić. Nie zniżam się do szlamowatego poziomu, gdzie wrzucam wszystko jak leci, ale i tak czasem nie jestem z nich do końca zadowolony. A jednak wrzucam – bo tak należy. To nie jest dobre dla rozwoju – pokazywanie porażkowych zdjęc z sesji niewiele da, poza „lajkami” od stałych obserwatorów. A polubienia to temat na osbobną opowieść…
Trudny do obsługi
Pisałem wyżej, że aby dodać zdjęcie, trzeba to zrobić w telefonie (lub próbować obejść to ograniczenie). Jednak to wierzchołek góry lodowej. Chcesz tu być, aby Twój profil był obserwowany przez jak największą ilość ludzi. Aby to osiągnąć, należy… nie wiem. Mój profil taki nie jest, więc nie mogę podpowiedzieć, ale jednocześnie zauważam, że niektóre zdjęcia, czasem nawet dużo gorsze od moich, są „lubiane” przez dużo większą ilość „followersów”. Jest to dla mnie czarna magia i nie zamierzam jej zgłębiać – uznaję się za pokonanego i będę nadal postował dla grupki 50 osób (głównie znajomych – dlaczego oni obserwują, pisałem wyżej).
I wiele innych,
których nie chce mi się wymieniać, bo i po co? Jeżeli używasz namiętnie Instagrama, to pewnie i tak nie przekonam Cię, że to nie najlepsza platforma. Zarówno na polu serwisów społecznościowych, jak i serwisów dla fotografów. Ja sam, mimo że to rozumiem, nadal z niego korzystam. Co prawda niedługo, ponieważ zamierzam zawiesić swoje członkostwo, ale spędziłem tu prawie rok.
Gdybym jednak wiedział to co wiem teraz przed założeniem tam konta, nigdby bym się nie zdecydował. I Was też przestrzega. Według mnie, jeżeli nie jesteś „influenserem”, a chcesz pochwalić się światu swoimi zdjęciami, które są trochę ambitniejsze od zwykłych pstryków, to są do tego dużo lepsze platformy, dedykowane dla fotografów.
Choćby 500px, na który zapraszam. Być może za rok znów okaże się, że na ten serwis także będę narzekał? Ale co zrobić, może taka moja natura, że chciałbym zdobyć coś nieosiągalnego?
Łyżka miodu na koniec
To zresztą nie pierwszy raz, gdy mam niedobre doświadczenia z „social media”. Wcześniej Endomondo, teraz Instagram. Po opublikowaniu tego tekstu przeczytałem go po raz kolejny i jeszcze raz zastanowiłem się, czy IG rzeczywiście był tak nieprzydatny i zasługiwał na tak szorstki opis. Może tak jak poprzednio, jednak coś dobrego w nim znalazłem?
Okazuje się, że chyba tak. Nie będzie też zaskoczeniem, że w serwisie społecznościowym najbardziej wartościowa była właśnie ta społeczność. Obserwując tam ludzi publikujących wspaniałe zdjęcia miałem do nich (ludzi) ułatwiony dostęp. Korzystałem z niego czasami i wysyłałem różnego rodzaju prywatne wiadomości, na które czasem nawet otrzymywałem odpowiedzi – niektóre pouczające.
Raz także udało mi się dołączyć do spotkania trójmiejskiej grupy „igersów”, co także było miłym i pouczającym doświadczeniem. Bez Instagrama tego wszystkiego by nie było. Ale znów pytanie – czy to naprawdę takie ważne i czy rekompensuje godziny stracone na dostosowywaniu się do wymogów tego serwisu. Każdy musi sobie odpowiedzieć na to sam.