Kilka miesięcy temu dowiedziałem się o wyglądającej ciekawie akcji fundacji mBanku. Dość niecodziennej, bo po banku spodziewałbym się innych działań, a tutaj taka przyjemna niespodzianka – Fundacja zajmuje się edukacją matematyczną i wydała książkę „Matematyka jest wszędzie. Rodzinne przygody z matematyką”. To nie koniec świetnych wiadomości – książka nie dość, że jest darmowa to jeszcze nadal można ją zamówić!
Jak widać z powyższego posta na FB, wzmiankowałem o książce jakieś trzy miesiące temu. Post uzyskał stosunkowo dużą oglądalność, szczególnie dzięki podlinkowaniu do strony Fundacji oraz jej pozytywnej reakcji. W swoim komentarzu zwrotnym poprosili o spisanie wrażeń po przeczytaniu i akurat kilka dni temu udało się zakończyć czytanie „Matematyki”. Zaraz wyjaśnię, dlaczego tak długo to trwało…
Pierwsze wrażenia
Książka wydana została na średniej jakości papierze. Ma 160 stron formatu pośredniego między A4 a B4. Wydruk dwu- lub trzy- kolumnowy, bardzo ładnie poprzetykany wyróżnieniami, śródtytułami, cytatami i obrazami pochodzącymi w dużej części z Shutterstocka. Ogólnie prezentuje się o niebo lepiej niż podręczniki do matematyki, z których przyszło się uczyć mojemu pokoleniu. Jednocześnie współczesne podręczniki sprawiają wg mnie korzystniejsze wrażenie i nie mówię tego tylko po to, by nie było za słodko. To dość mocny zarzut i będzie on rozwinięty w dalszej części posta.
Książka jest darmowa. Oczywiście nie do końca – aby ją otrzymać należy być klientem mBanku lub zarejestrować się swoimi danymi osobowymi. Nie jest to słona cena w dzisiejszych czasach, ale należy pamiętać, że nie jest to całkowita „darmoszka”.
I wrażenia kolejne
Po odebraniu książki odłożyłem ją na chwilę na półkę, aby dojrzała. Dzieje się tak z prawie wszystkimi zakupionymi przeze mnie pozycjami. W końcu jednak zabrałem się do czytania. Nie szło ono jednak tak płynnie jak spodziewałem się przed rozpoczęciem lektury.
Ciężko ocenić dlaczego. Przed czytaniem sądziłem, że książka zawiera zbiór ciekawostek matematycznych, coś jak w „Lilavati” Jeleńskiego czy „Nowych śladach Pitagorasa” Misia. I to było największe nieporozumienie – moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością.
Książka nie jest bowiem typowym zbiorem zagadek, łamigłówek i ciekawostek matematycznych. Jest czymś podobnym, a zarazem zupełnie innym – autorzy podjęli epicką próbę podpowiedzenia czytelnikowi, że matematyka ma zastosowanie w niemal każdym aspekcie naszego codziennego życia. I to jest największa wartość tej pozycji. Bo tak rzeczywiście jest – matematyka jest wszędzie!
Moje postrzeganie świata jest tak bardzo zbliżone do tego przedstawionego w książce, że tak naprawdę przeważająca część opisanych tam rzeczy była mi już znana i czytając je, na palcach jednej ręki mogłem policzyć rzeczy dla mnie nowe. Jednak należy pamiętać, że duża część czytanych przeze mnie książek jest związana z matematyką.
Na przeciętnym Kowalskim książka może wywrzeć naprawdę duże wrażenie, o ile zmusi się do jej przeczytania.
No właśnie. Bo piszę o tym, co dobrego, ale niestety tak jak łyżka dziegciu zepsuje beczkę miodu, tak i w tym przypadku, mam nieodparte przeczucie, że ogromny wysiłek włożony przez autorów w zebranie i opisanie wystąpień matematyki wokół nas, pozostanie niezauważony, bo mało kto w ogóle przeczyta tę książkę.
Przeczytanie pozycji zajęło mi ponad miesiąc. Oczywiście nie ciągłego czytania, ale to nie jest książka, którą da się tak przerobić. To książka, której każdy akapit trzeba sobie przetrawić. Trzeba przy niej pomyśleć, zastanowić się, przeprowadzić choćby niewielki eksperyment myślowy. „Czy rzeczywiście jest tak, jak piszą autorzy? Czy się z tym zgadzam? A może widzę ten problem inaczej?” I tak w kółko przez 160 stron. Jedni, prawdopodobnie nieliczni, potraktują to jako zabawę, ale przeważająca większość po kilku stronach odpuści sobie, ponieważ dzisiejszy „przeciętny Kowalski” – młody i stary – jest nastawiony na konsumpcję i natychmiastowe wydalanie nieskomplikowanej treści (kotki, memy, itp.) a nie jej powolne trawienie i przyswajanie.
Problemem tej książki jest brak „lekkości”. Próbuje ona dążyć do niej poprzez ciekawy układ, różnorodną czcionkę itp., ale nadal odstaje ona choćby od kolorowych, wręcz cukierkowych podręczników szkolnych. Gwoździem do trumny jest wspomniany przeze mnie format. Nie do postawienia na standardowej półce, niewygodny w trzymaniu nawet dla dorosłych. Małe dzieci na okładce sugerują zakres wiekowy odbiorców, ale z kolei dla nich jest ona za trudna (i za duża).
No i już ostatni, „prywatny” zarzut – „Gwarancja – żadnych wzorów” z przodu okładki. Tak jakby wzory były czymś, czego należy się bać. Wiem, normalni ludzie wzorów nie lubią, ale po co pielęgnować w nich to uczucie?
Fundacja chciała dobrze. Autorzy niesamowicie się postarali. Coś nie zagrało. Co? Rzeczywistość. I po zastanowieniu stwierdzam, że nie ma co się łudzić – lepiej nie będzie i nie byłoby gdyby nawet książkę wydano na aksamitnym, wonnym papierze i tonami grafiki. Nie byłoby, bo skoro można spędzić czas na oglądaniu śmiesznych filmików, to po co tracić go na jakąś tam matmę?
Jest jednak nisza odbiorców, dla których ta pozycja to dar.
To wąski krąg perspektywicznie myślących rodziców, którzy być może nie mają głowy do matematyki, może wcześniej nie mieli zbytnio z nią do czynienia, ale mają dzieci, w których chcą zaszczepić ciekawość, pasję i szukają wskazówek i podpowiedzi bądź nie za bardzo wiedzą jak to zrobić. Każdy akapit tej książki to jedna lekcja, jaką mogą przerobić ze swoimi dziećmi. One nawet nie muszą o tej książce wiedzieć. To rolą rodzica jest przeczytać ten akapit i przy okazji kolejnej rozmowy z potomstwem, wpleść jego zawartość do dyskusji. Zainteresować dzieciaki tematem i razem z nimi podywagować nad nim.
Jeżeli jesteś takim rodzicem, lubisz matematykę, chcesz ją polubić i/lub interesujesz się otaczającym Cię światem to zachęcam do odebrania swojej darmowej wersji książki. Nie biegnij do najbliższej placówki mBanku – starczy i dla Ciebie 🙂
A gdybyś chciał nadal rozwijać swoją matematyczną wiedzę, rzuć okiem na „17 równań (…)” – książkę, którą każdy powinien przeczytać.
*Oczywiście istnieje duża szansa, że moje spostrzeżenia są mylne. Może odbiór książki jest inny niż mój. Rozmawiałem jednak nie tylko z kolegami, którzy w tym samym okresie co ja otrzymali swój egzemplarz, ale także z doświadczoną nauczycielką matematyki i moje wnioski, pośrednio lub nie, zostały potwierdzone. Po okresie zachłyśnięcia się „darmówką” najczęściej leży ona w kącie i zbiera kurz. A szkoda, bo takie inicjatywy powinny być doceniane.