Ubiegły tydzień nie był dla mnie zbyt szczęśliwy – bliska mi osoba opuściła ten świat. Siadłszy przed telewizorem, oglądając telewizję (telewizja nie jest tożsama z telewizorem) i rozmyślając o życiu, natrafiłem na kanał „TVP Kultura”, na którym akurat puszczali krótkie, dziesięciominutowe filmy-debiuty młodych reżyserów. Tematem przewodnim było życie w rodzinie. Po obejrzeniu trzech miniatur zamyśliłem się – jakże trudno wyjść z pułapki, na której nazwę idealnie nadaje się określenie „studnia potencjału”.
Nie pisałbym o tym, gdyby nie wisielczy nastrój, filmy bowiem przywodziły na myśl osoby, które znam. Normalnie obawiałbym się, że rozpoznają w moim artykule siebie, ale teraz mogę bez obaw złożyć tekst na karb przygnębienia po śmierci bliskiej osoby i nikt nie może mieć do mnie z tego tytułu pretensji. Czyżby zatem koniec życia jednej osoby miałby wpłynąć na życie osób, które ta opuściła? Oby.
Filmy, mimo że różniące się bardzo wykonaniem i, pozornie, głównym tematem, skupiały się na problemie różnic pokoleniowych i przede wszystkim pokazywały problem, gdy na młodego człowieka żyjącego w rodzinie, wpływają osoby starsze i próbują ustawić go na odpowiednie tory – czy to z miłości, czy poprzez swoją zaborczość, czy co jeszcze innego. Młody człowiek miota się i szamocze, ale niezwykle trudno jest mu wyjść z tego zamkniętego kręgu i zazwyczaj przegrywa tę walkę. Staje się taki sam jak pogardzani przez niego rodzice, a za dekady tak samo zachowuje się w stosunku do swoich dzieci. Krąg życia, chciałoby się rzec.
Mimo, że temat być może oklepany i banalny, to przez swoją powszechność straszny i przygnębiający.
Pułapka schematów, w które codziennie coraz bardziej się zagłębiamy, jest tak bezlitosna, że z mojej perspektywy mogę powiedzieć tylko tyle – ona istnieje, ale nie mam pojęcia jak się przed nią uchronić.
Niezbyt pocieszające. Dawno temu ustaliłem sam ze sobą, że nie będę pisał artykułów, które pokazują problem i nie dają choćby cienia rozwiązania, a tu właśnie na coś takiego się szykuje.
Choć może nie i właśnie pierwszym krokiem do wyjścia z pułapki schematów jest uświadomienie sobie, że w takiej pułapce się znajdujemy? Nie ułatwię sprawy, jeżeli powiem, że w takiej pułapce znajduje się prawdopodobnie przeważająca większość osób, które znam, a więc (aproksymując) – większość społeczeństwa. I, paradoksalnie, przez to, że prawie każdy w tej pułapce tkwi, nie jest ona straszna sama przez się.
Schematy pomagają nam w codziennym życiu. Robert Cialdini w swoim dziele „Wywieranie wpływu na ludzi” (książka, którą mam zamiar umieścić w swoim cyklu „Książka, którą musisz przeczytać„) pokazał, że przyzwyczajenia, automatyczne odruchy itp. uwalniają nas od częstego podejmowania decyzji. Zamiast nich, po prostu robimy to co zawsze, czy to co inni – i w większości przypadków to działa. Problem pojawia się, gdy nasze schematy różnią się bardzo od schematów innych ludzi.
Wiem – pomyślisz sobie – namawiam tutaj do konformizmu, płynięcia z nurtem rzeki, dopasowywania się do tłumu, a przecież ty jesteś indywidualnością, która tłumem gardzi.
Dopóki nie robisz swoją „indywidualnością” krzywdy sobie czy bliskim, to wszystko jest w porządku. Problem pojawia się, gdy zaczynasz nadużywać alkoholu, na trzeźwo twoja komunikacja z ludźmi spada na poziom znajdujący się gdzieś w pobliżu dna, a do tego uważasz, że z tobą wszystko w porządku, a wszyscy inni są źli. I pogrążasz się w apatii, zgorzknieniu, czy czym tam jeszcze można się pogrążać. Ogólnie rzecz biorąc – w żałosnym położeniu.
Potrafię sobie wyobrazić, jakie to trudne. Jak owad zwabiony do pułapki mrówkolwa – każda próba wydostania się jeszcze bardziej cię pogrąża i sprowadza jeszcze niżej. Małymi kroczkami do dna. I nie ma praktycznie szans, by po zejściu odpowiednio głęboko, można się było wydostać o własnych siłach. I tu, być może, znajduje się największa wartość, najważniejsze przesłanie mojego artykułu – nie jesteś sam. Nigdy.
„Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca”
Samochód z błota wyciągnąć może traktor, czy lina zaczepiona o pień potężnego drzewa. Sam samochód może jedynie zakopać się jeszcze głębiej. Nie ma na to rady. A życie mamy tylko jedno – albo zdecydujesz się na przeżycie go w dążeniu do szczęścia, otoczony bliskimi, albo odetniesz się od osób które cię kochają i zostaniesz taki, zgorzkniały i oskarżający cały świat o problemy, które mógłbyś rozwiązać, gdybyś tylko trochę ugiął kark i zwrócił się z prośbą o pomoc do jednej z osób, które Cię jeszcze kochają.
Nie mogę się wczuć w twoją perspektywę. Nie wiem, dlaczego tego nie robisz. Czy uważasz, że to nie ma sensu, czy się wstydzisz, czy boisz, czy jeszcze co innego. Każda z tych obaw nie ma podstaw.
I widzę tylko jedną rzecz, która może uniemożliwić wyjście z trudnego położenia, w którym się znalazłeś. Brak chęci do zmian.
Może ona wynikać z poczucia bezsensu, przekonania, że to i tak nic nie da, ale wydaje mi się, że najczęściej wynika ona z tego samego, co uniemożliwia wiele innych zamiarów – lenistwa. Na to nie ma rady. Nie znam żadnej ważnej rzeczy w moim życiu, która przyszła mi łatwo. Ani wygląd, ani miłość żony czy dzieci, ani szacunek współpracowników – na wszystko to musiałem i nadal muszę ciężko pracować. Jeżeli uważasz, że to, czego oczekujesz od życia, jest ważne, to musisz w zdobycie tego włożyć niezmiernie dużo wysiłku. Inaczej od razu możesz się położyć i czekać na lepsze jutro. Które nigdy nie nadejdzie.
Artykuł urodził się jako inna forma literacka. Po jego ukończeniu doszedłem do wniosku, że być może komuś innemu także może się przydać, stąd publikacja na moim poczytnym blogu – a nuż ktoś weźmie z niego coś więcej niż pierwotny adresat?