Jestem świeżo po obejrzeniu filmu „Ghost in the shell” z 2017 roku. Jego pierwowzór, obecnie klasyka gatunku, sprawił na mnie onegdaj olbrzymie wrażenie. Do tego stopnia, że pokonałem wrodzoną niechęć do oglądania produkcji nakręconych w tej dekadzie i zanurzyłem się w wizję przyszłości wykreowaną przez twórców. Przemyślenia po obejrzeniu? Już spieszę z relacją.
Krótko: film nie zrobił na mnie wrażenia. Może dlatego, że oryginalny „Ghost…” był tak dobry, może z innych powodów. Nie wiem. Nie mogę powiedzieć, żebym się specjalnie zawiódł – było tam sporo fajnych scen, akcja jakoś szła, wszystko niby okej. Co prawda film choruje na tę samą chorobę, która toczy większość produkcji – niesamowita niespójność scenariusza i ogromna ilość błędów logiczno-życiowych. Ale jak mówię – to dotyczy przeważającej większości filmów. Wydawać by się mogło, że gdy produkcja kosztuje dziesiątki milionów dolarów, to scenariusz zostanie wielokrotnie zweryfikowany pod różnymi kątami – ale jednak to zbyt pobożne życzenia. Nagina się rzeczywistość i kształtuje ją jak tylko wygodnie (inny, jeszcze bardziej jaskrawy przykład – „Lekcja przetrwania” z Baldwinem i Hopkinsem). Innymi słowy:
Film nie odbiega od średniej, a zatem nie zasługuje na tę recenzję, czyli poświęcenie mu dodatkowego czasu. Zostawmy go zatem w spokoju.
Co zatem sprawiło, że w ogóle zacząłem ten artykuł? Słowa, które padły podczas seansu, a które werżnęły mi się w pamięć jak nóż w udo:)
„When we see our uniqueness as a virtue, only then will we find peace.”
Czyli, w moim tłumaczeniu: „pokój odnajdziemy dopiero wtedy, gdy zaczniemy uważać swą inność za zaletę”.
MEGA. Nie wiem kto to wymyślił, ale to jedno zdanie sprawia, że ten film zostanie na długo w mej pamięci.
Jestem człowiekiem dość wrażliwym i empatycznym (ciekawostka – jeszcze kilka lat temu tak bym o sobie nie powiedział, człowiek musi dojrzeć, aby móc się obiektywnie ocenić). Zacytowane wyżej zdanie zadziałało we mnie jak wyzwalacz lawiny wspomnień, gdzie byłem świadkiem bądź słyszałem o różnego rodzaju anormalnych relacjach międzyludzkich. Od prozaicznych – dzieci w szkole bijące się z innymi, do tragicznych – ludzi mordujących innych ludzi.
Jak wielu z tych patologii można by uniknąć, gdyby ludzie zastanowili się właśnie nad tym, że ich inność, wytykana (w rzeczywistości czy tylko wyimaginowanie) przez otoczenie nie jest ich wadą, a wręcz przeciwnie?
Że mogą ją przekuć na swoją przewagę, że inność ta daje im do ręki maczetę, którą mogą przebijać się przez dżunglę życia. Część z nich to robi – szczególnie jaskrawie widać to dziś, w Internecie, gdzie na YouTube można znaleźć kanały osób tak zakręconych, tak innych od ogółu, a jednak inności tej nie chowających, tylko używających ich do spełnienia swoich marzeń. Pierwszy z brzegu przykład – niesamowicie popularny w polskiej (i nie tylko) części YT Wardęga:
Innych, nie mniej zakręconych i „innych” są setki czy tysiące. Oni odkryli ten cytat, którym dziś się zachwycam, już dawno temu. Może pora i na nas? Każdy ma w sobie choć odrobinę inności, której być może się wstydzi, którą ukrywa. Chowając ją głęboko na dnie swojego „ja” cały czas patrzymy w ten ciemny kąt naszej osobowości i ze wstydem odwracamy od niego wzrok. Może pora z tym skończyć, przestać się chować i ze zdziwieniem odkryć, że, to co uważaliśmy za swoją wadę i dziwactwo, w rzeczywistości jest czymś, czym możemy się poszczycić?
Sam tego nie wiem – ale chyba warto spróbować. Szczególnie, jeżeli alternatywą jest przeżycie tego krótkiego czasu na Ziemi z zawstydzeniem i poczuciem bycia gorszym od innych.