Piszę tę notkę kilka dni przed świętami. Być może raz zrobię coś na czas, a nie grubo po fakcie. Ten wpis jest bardzo mocno związany z cyklem „Nadal gruby?(…)„, a jednocześnie idea w nim zawarta wychodzi o parę kroków poza samą dietę czy „odchudzanie” i może być aplikowana chyba do każdej czynności, którą wykonujemy cyklicznie i przez dłuższy czas.
Dawno, dawno temu (kilka lat?) widziałem film na YT, gdzie pewien pan opowiadał o potędze małych kroków powtarzanych codziennie. Film ten sprawił na mnie duże wrażenie i mimo, że nie pamiętam jego tytułu, to jednak zasady w nim podane przedyskutowałem z moim przyjacielem „do dna” i staram się od tamtego czasu sukcesywnie (i z sukcesami 🙂 ) wprowadzać je w swoje życie.
O co chodzi?
Technika nazywa się „Slight Edge” i można sobie sprawić książkę (nie przetłumaczoną niestety na nasz język), w której autor obszernie wyjaśnia jej zasady. Dla nas ważny jest tylko ich ekstrakt, który mówi, że „małe czynności wykonywane codziennie składają się na sukces lub porażkę”.
I tak w rzeczywistości jest. Sukcesu – w jakiejkolwiek dziedzinie – nie osiąga się z dnia na dzień. To znaczy – taka możliwość oczywiście istnieje. Wygrasz w totka. Uratujesz tonącego prezydenta, wygrasz Big Brothera i mogę tak głupie przykłady wymieniać w nieskończoność, ale jeżeli zawęzimy rozważania do przypadków realnych, to okazuje się, że za sukcesem najlepszych aktorów, sportowców, szachistów, śpiewaków, inwestorów itp. nie stoi tylko ich nadzwyczajny talent. To przede wszystkim ich ciężka praca sprawiła, że są tym kim są.
Oczywiście dla mediów, jak zwykle, takie opowieści nie są nic warte – bo nie są ani trochę widowiskowe. Ciężka praca jest nudna, trudna, nie jest w ogóle fajna i trendy. Kto to kupi? A jednak, jeżeli chcesz osiągnąć w życiu sukces, musisz zacząć pracować.
To nastraszyłem, prawda? Praca… i to jeszcze ciężka?
Ale jak to??? Oto kolejna prawda – to, co dla Justyny Kowalczyk jest podłogą, dla nas będzie prawdopodobnie sufitem i jej ciężka praca nie będzie się równać naszej ciężkiej pracy. Dopiero zaczynasz? To mam dla Ciebie świetną wiadomość – nie musisz się zabijać, żeby odhaczyć ten dzień jako jeszcze jeden krok bliżej do Twojego sukcesu. Wystarczy, że COŚ zrobisz.
Chcesz czytać więcej książek, a nie masz na to czasu?
Nie staraj się wygospodarować godziny dziennie. Czytaj po stronie, dwie czy trzy za każdym razem, gdy masz okazję. Porozkładaj książki po całym domu i siadając na chwilę nie łap za tablet z Facebookiem, tylko otwórz książkę i przeczytaj kilka stron. Czytając dziennie 10, w ciągu roku przeczytasz 3600 – co najmniej 10 książek! Te 10 stron praktycznie nic Cię nie kosztuje, a nagle skoczyłeś od 0 do 10 książek rocznie.
Chcesz ćwiczyć, a boisz się kontuzji/wysiłku/nudy/czegokolwiek?
Zacznij szybko maszerować ze słuchawkami na uszach. Odpalasz wartościowy podcast, audiobook czy muzykę i przez pół godzinki chodzisz szybkim tempem. Po przyjściu endorfiny sprawiają, że czujesz się wspaniale. Wszystkie problemy i smutki dnia codziennego zostały za Tobą i liczy się tylko to, że zrobiłeś trening, posłuchałeś fajnej książki, jesteś rozluźniony i pełen energii. Po kilku tygodniach takich treningów, które organizm traktuje jako nagrodę, przyzwyczajasz się do wysiłku i sam nie chcesz z niego rezygnować. Wchodzisz na wyższy szczebel i sięgasz po więcej. Chodzisz dłużej, zmieniasz sport, robisz kolejny krok i tak dalej.
Chcesz rysować?
Odpal YouTube i ucz się po kilkanaście minut dziennie rysować. Być może nie zostaniesz Picassem, ale po miesiącu będziesz rysował dużo lepiej a po trzech latach zadziwisz sam siebie.
Po trzech latach, powiadasz… 🙂
I tak ze wszystkim – każdej rzeczy możesz się nauczyć, wszystko opanować i to bez ponadludzkiego wysiłku. Przy czym ten wysiłek nie będzie duży tylko dlatego, że Twoje umiejętności będą się zwiększać. Najłatwiej na ciężarach – dziś w przysiadzie dźwigniesz może 50 kilogramów, a po X miesiącach zrobisz tyle samo powtórzeń z ciężarem dwa razy większym. To co dziś jest dla Ciebie sufitem, jutro będzie podłogą. Wystarczy tylko chcieć i robić swoje codziennie.
Wyobraź sobie swoje umiejętności jako wykres:
Krzywa jest przykładowa i naprawdę przypadkowa, jednak dobrze odwzorowuje co mam na myśli. Na początku startujesz od zera. Umiejętności rosną, bo codziennie je rozwijasz. Na początku lepiej, później trochę gorzej, później gwałtowny wzrost i równie gwałtowna korekta, bo z powodów osobistych przestałeś na jakiś czas ćwiczyć. Jednak wziąłeś się za siebie i znów podjąłeś treningi. Umiejętności wzrastają – nierównomiernie, bo czasami masz gorszy dzień, czasem sobie odpuścisz bo przyjadą goście, czasami za to zrobisz coś więcej, przez co wykonasz trochę szybszy skok. I tak to się toczy. Rozwijasz się, bez względu na swoje „mikroporażki”. Jesteś coraz lepszy tylko dlatego, że się starasz i dzień za dniem coś robisz.
Najważniejsza w tym podejściu jest skala i pamięć o tym, że życie jest długie a Ty nie bierzesz udziału w wyścigach.
Jeżeli potkniesz się, to po prostu wstajesz i idziesz dalej, nie rozpaczasz, że jak się raz nie udało to cała robota na nic. Nie – każda „porażka” to tak naprawdę kolejne doświadczenie, które możesz wykorzystać w przyszłości i tak trzeba do tego podchodzić.
Pamiętajmy, że wykres ten może jednak równie dobrze pokazywać trend spadkowy. Jeden papieros Cię nie zabije, ale palenie jednego przez X lat wywoła negatywne efekty. Nawet, jeżeli nie raka płuc, to problemy z cerą, paznokciami itp. itd. Rozumiesz, co mam na myśli i do czego dążę?
Połączmy te dwie sprawy:
małe kroki przybliżające Cię do sukcesu – potrzeba ich bardzo dużo, żeby go osiągnąć. Tak samo dużo kroków potrzeba, by osiągąć porażkę. Jeden nie wystarczy. Jak to się ma zatem do świąt? Starasz się „trzymać dietę” – jesz dobrze, ćwiczysz, stan Twojego ciała się polepsza. Nadchodzą święta i dylemat – czy być jak Jerzyk
i siedzieć jak kijek od kaszanki, gdy cała rodzina dobrze się bawi w swoim gronie, rozmawiając, pijąc alkohol, jedząc itp., czy też może zrezygnować na chwilę ze swojej szywnej postawy ubermenscha i bawić się razem z nimi? O ile nie masz za chwilę zawodów kulturystycznych, wybór jest oczywisty.
Relacje z ludźmi to chyba najważniejsza sprawa dla każdej jednostki żyjącej w społeczeństwie.
Święta do okres idealny do ich wzmożonej pielęgnacji, a przecież zgodnie z tym, co napisałem wyżej – trzy czy pięć dni wolnych od diety nic tak naprawdę nie zmieni – na swoją przemianę masz pozostałych 360 dni w roku. Nie sądzisz chyba, że przy codziennym pilnowaniu się te kilka odstępstw coś może zmienić? Ja nie wierzę. A chyba nikt nie jest w stanie trzymać diety przez całe życie – przynajmniej ja nie jestem. Zresztą, to jak w dowcipie:
– Panie doktorze, proszę mi powiedzieć, ile będę żył?
– Ile ma pan lat?
– Trzydzieści pięć.
– Pije pan?
– Nie.
– Pali pan?
– Nie.
– A kobitki pan używa?
– Nie.
– Panie, to po diabła chcesz pan jeszcze dłużej żyć?!
Aż takim „wolnościowcem” to nie jestem, ale stanowczo nie odmówię bigosu czy flaczków na święta – co to by było za życie, gdybyś „ładnie wyglądał” a jednocześnie był niewolnikiem swojego wygladu?
Oczywiście, po takich świętach „przytyjesz”. Ale będzie to woda, która zbierze się pod skórą, a nie fałdy nowego tłuszczu. Zejdzie z Ciebie już wkrótce po powrocie do swojego jedzenia i śladu nie będzie po tym odstępstwie, a piękne wspomnienia i oczekiwania na kolejne święta zostaną 🙂
Oczywiście to, co piszę ma zastosowanie nie tylko do świąt i diety. Tak samo jest ze sportem, śpiewem i wszystkim innym, co chcesz osiągnąć. Mała przerwa nigdy nie zaszkodzi, a jest czasem niezbędna w celach higienicznych 🙂 Oby tylko nie przerodziła sie w dużą przerwę trwającą zbyt długo – bo i z takimi się spotkałem, nie tylko w swoim życiu. Ale jak sobie radzić z lenistwem, może kolejnym razem…