Preludium
30.04 br. Facebook podsunął mi film o dzieciach zagrożonych molestowaniem seksualnym. Sam mam dwie córki, więc obejrzałem go uważnie, uznałem za manipulację i jako jeden z nielicznych spośród dziesiątek tysięcy rozhisteryzowanych widzów, udostępniłem z następującym, negatywnym komentarzem:
„Każde udostępnienie może uratować komuś życie”. Tak brzmi dramatyczny podpis pod filmem, który przedstawia (w prawdpodobnie sfingowany sposób) jak można zmanipulować dziecko.
Ja jednak udostępniam nie dlatego, że uważam, że to może uratować czyjeś dziecko przed zakusami pedofila, lecz raczej by powiedzieć, że męczy mnie przenoszenie praktyk z mediów głównego nurtu – telewizji, radia i prasy do Internetu. Bo co tak naprawdę ten film sugeruje? Że takie sytuacje zdarzają się na tyle często, że są problemem przed którym należy się specjalnie zabezpieczać. A tak nie jest. Badania (a przynajmniej ich opracowania) pokazują, że molestowanie seksualne dzieci to rzeczywisty problem, ale nie odbywa się ono w sposób przedstawiony na filmie. Nie chcę tutaj rozwodzić się nad szczegółami, bo moja wstawka ma na celu zaakcentowanie jednego – męczy mnie straszenie ludzi światem. Jaki to on zły i niebezpieczny. Często z podtekstem w stylu: „kiedyś było lepiej”. Nieprawda – źli ludzie byli i będą i dla dorosłego, a tym bardziej rodzica, rzeczą oczywistą powinno być ostrzeżenie pociechy przed pewnymi sytuacjami, ale jednocześnie nie straszenie swoich dzieci i samych siebie, bo będziemy dochodzić do absurdu, bojąc się wyjść na ulicę.
Wydaje mi się, że był to głos wołającego na pustyni i większość z osób czytających ten komentarz uznała go za głos człowieka nieodpowiedzialnego. Zresztą nie był to pierwszy raz, gdy ostrzegałem o bardziej realnych zagrożeniach.
Akcja
Wczoraj jednak wszystkie moje podejrzenia ziściły się w iście dantejskim stylu. Świętowaliśmy akurat urodziny mojej najmłodszej córki, gdy za oknem usłyszałem wołanie o pomoc i prośby o wezwanie policji. Poprosiłem szwagierkę o wezwanie patrolu i sam zbiegłem na dół, aby sprawdzić o co chodzi. Po podejściu bliżej zobaczyłem dwóch (za chwilę już trzech) bardzo umięśnionych, wytatuowanych i krótko ogolonych panów trzymających jakiegoś szczupłego mężczyznę z wygiętą ręką na ziemi, dla bezpieczeństwa przygniatając go jeszcze kolanami. Ten nie mógł oddychać i spazmatycznie wołał o pomoc, więc poprosiłem tamtych o wytłumaczenie całego zajścia i pozwolenie mu przynajmniej usiąść. Z trudem, ale zgodzili się i zaczęli opowiadać. Słowo „opowieść” jest tu trochę na wyrost, z pewnością znacie ten typ czowieka, ale z wypowiedzi zorientowałem się, że przydybali oni pedofila nachodzącego ich podwórko i zamierzają oddać go w ręce sprawiedliwości, a gdyby nie daj Boże czegoś próbował, nie zawahają się użyć siły.
Od słowa do słowa, wyciągając poszczególne fakty (tak jak oni to widzieli), ustaliłem, że złapany człowiek ma hobby polegające na… łapaniu Pokemonów w grze Pokemon GO. Akurat obok ich bloku jest jakiś tam spot, czy coś i od dwóch dni mężczyzna ten (który dodatkowo okazał się sąsiadem z mojego bloku) przychodził pod ich blok i łapał wirtualne stworzenia.
Nie będę tu zbyt wnikliwie opisywał reakcji tamtych. Najpierw chcieli mu telefon sprawdzać, od czego też ich odwiodłem, prosząc by poczekali na przyjazd patrolu. Później, gdy coraz bardziej uświadamiali sobie jak wielką głupotę popełnili, zaczęli się usprawiedliwiać. Tak miałkie wytłumaczenia słyszę tylko, gdy jedna z moich córek próbuje wytłumaczyć coś, co przeskrobała – swoją drogą wejście w interakcję z takimi osobami stanowi naprawdę ciekawe wyzwanie – wygląda to trochę na lawirowanie między rafami, by nie obetrzeć się o żadną z wystających skał i nie narazić się na uszkodzenie swojego kadłuba, a jednocześnie jakoś pomyślnie przepłynąć swoją drogą. Udało się to na szczęście jakoś i gdy patrol wreszcie przyjechał sprawa została wyjaśniona. Policja pojechała uspokajać przestraszonych pedofilem współziomków umięśnionych panów (ich dzieci od tygodnia nie wychodziły na podwórko, tak się bały), a napadnięty mężczyzna wrócił do domu.
I konsekwencje…
Pora na podsumowanie tego krótkiego wpisu – ale co tu napisać? Napadnięto człowieka. Wyrządzono mu dużą krzywdę, która mogła się jeszcze powiększyć, gdyby nie reakcja postronnego obserwatora. Stresu, nerwów, siniaków i potłuczeń nikt mu nie zwróci. Ocalono setki niewinnych dzieci niewychodzących przez tydzień z domu. Obroniono cnotę żon, matek, kogo tam jeszcze. Bzdura! Gardzę takim myśleniem, czy też raczej jego brakiem. Gardzę żywieniem się gównem wydalanym przez telewizję, radio i internet, tym całym syfem gdzie straszą nas, każą nam robić coś, nie robić czegoś, zachowywać się jak bezwolne barany, które nie są zdolne do własnego myślenia. Fu.
I jeszcze dodatkowy komentarz – bo piszę to już po zakończeniu artykułu. Wczoraj moja starsza córka wróciła zapłakana ze szkoły, ponieważ koleżanki powiedziały jej, że w grze „Angela”, polegającej na opiece nad kotkiem, czai się pedofil… Takie będą Rzeczypospolite, jak ich młodzieży chowanie, a skoro chowają ludzie, którzy kiedyś byli straszeni Czarną Wołgą, a teraz sami straszą dzieci pedofilami, to nic dziwnego że jest jak jest.
[…] Po jakimś czasie ten krótki wpis stał się jeszcze bardziej aktualny (patrz tutaj). […]