Książka nosi tytuł „Następny do raju” i jest drugą przeczytaną przeze mnie powieścią Hłaski. Podobnie jak poprzedniczka, i ta urzekła mnie tak, że po kilku godzinach słuchania (audiobooka czytanego przez Andrzeja Seweryna) czułem wielki niedosyt – „to już koniec?”.
Skąd zatem tytuł wpisu? Taką nazwę miał nosić film na podstawie przeczytanej przeze mnie powieści (ostatecznie został on przemianowany na „Baza ludzi umarłych”). W tamtych czasach nazwa była niepoprawna politycznie, więc została odrzucona i nie zainteresowałbym się nią w ogóle, gdyby nie końcówka powieści – sprawiła ona na mnie piorunujące wrażenie, które absolutnie zmieniło moje myślenie o całej tej książce i jej wymowie. Dało wiele do myślenia i przekonało, że „Następny do raju” nie oddaje tak dobrze sensu powieści jak właśnie „Głupcy wierzą w poranek”.
O czym w ogóle jest „Następny do raju”? Otóż gdzieś w górach znajduje się baza, w której kilku rozbitków życiowych, pokaranych przez los mężczyzn, zajmuje się zwózką drewna z lasu do składnicy. Problem polega na tym, że są lata pięćdziesiąte, samochody nadają się tylko na złom, warunki terenowe są straszne i muszą oni – chcą czy nie chcą, ryzykować codziennie życiem, prowadząc te wraki obładowane dłużycą. Obecnie wydaje się to nie do pomyślenia, ale kiedyś to państwo decydowało co masz robić, a oni nie byli w pozycji dogodnej do jakichkolwiek negocjacji. Powieść zaczyna się w momencie gdy, doprowadzeni do ostateczności po kolejnej śmierci jednego z nich, postanawiają mimo wszystko odejść. Obiecane przez przełożonych mityczne nowe samochody nie nadchodzą i widzą oni, że w końcu śmierć (czy to w przepaści, czy jeszcze inna) dopadnie tu każdego z nich. W tym momencie pojawia się wysłannik partyjny – niejaki Zabawa, który dzięki swojemu talentowi do przekonywania posiłkowanemu przez broń krótką, znaczone karty czy swoją żonę odwodzi ich od tego zamiaru i zmusza do powrotu do pracy. Od tego momentu widzimy pogłębiające się konflikty, zniechęcenie, kolejne śmierci aż do kulminacji, którą dla mnie był fragment cytowany poniżej:
-Ja dużo wiem – powiedział Zabawa. – Nawet pojęcia nie masz ile.
Warszawiak podniósł głowę.
-Słuchaj – rzekł. – Jak myślisz: czy tamci, w mieście, wiedzą o nas?
-Wszystko wiedzą – powiedział Zabawa. – Wszystko wiedzą. To przecież jasne. Wiedzą o wszystkich naszych kłopotach i nieszczęściach. O tym, że nie mamy samochodów, forsy, części, oleju. Wiedzą o naszych wypadkach i rozumieją to tak, jak my byśmy chcieli. Jest w Warszawie taki dom, gdzie wszyscy ci ludzie pracują i myślą o nas jak o własnych dzieciach. Myślą o wszystkich robotnikach i o tym, co ich dręczy. Odmawiają sobie wszystkiego i żyją tak samo biednie jak i my. Tak samo nie mają ubrań, mięsa i forsy. Sami przecież byli robotnikami i rozumieją to wszystko dobrze.
-Jak to wygląda? – zapytał Warszawiak
-Co?
-Ten dom.
-Nie wiem – powiedział Zabawa. – Napijmy się.
W pierwszej wersji tego wpisu chciałem przedstawić Wam moją pesymistyczną wizję związaną z powyższym cytatem. Doszedłem jednak do wniosku, że to nie ma sensu – narzekanie zazwyczaj nie jest dobre i będę się starał tego nie robić – przynajmniej nie zbyt często. Zamiast tego zastanówmy się, dlaczego Zabawa powiedział właśnie w ten sposób?
Dlaczego. Czy sam w to wierzył? Jestem przekonany, że nie, ale nawet jeżeli, to to i tak nie zmienia faktu, że słowa te kierował, do ludzi czy siebie, w konkretnym celu. Właśnie umarł ich kolejny kolega. Zniechęcenie to zbyt słabe słowo na emocje, którymi targani są ci ludzie, ale zostańmy przy nim. Potrzebują jakiejkolwiek iskry, nadziei na to, że gdzieś tam, poza zasięgiem ich wzroku są w organizacji ludzie, którzy wszystko to mają pod kontrolą, sterują, planują, troszczą się o całość i o nich, jako te małe ale niezwykle ważne trybiki. Zabawa chce tę nadzieję podsycić.
Tu przypomina mi się jeszcze jedna wspaniała powieść, tym razem Marka Oramusa – „Dzień drogi do Meorii”, antyutopia z akcją osadzoną na Ziemi przyszłości. Jedna z najlepszych polskich powieści s-f. Tam także ludzie żyją nadzieją i tylko ona trzyma ich przy życiu. Także tutaj, były już, edukator Skrzeczowąs stara się dać choć cień radości przypadkowo spotkanej rodzinie, opowiadając im zmyśloną historię o tym, że dawno oczekiwany Bóg Chwilowo Nieobecny jest już niedaleko:
– Chyba sam w to nie wierzysz – bluźnił śmiało Gar-bień. — Cóż może być
ważniejszego od tego, co się tutaj dzieje? Jeśli jakieś sprawy dalekie są dla niego ważniejsze
od nas, to przecież on tak samo nie nasz, jak i pozostali! Cha! cha! – zaniósł się wisielczym
śmiechem – świat to taki, że nawet Bóg nie ma odwagi, żeby w nim przebywać.– Akurat! – Skrzeczowąs czuł, że brakuje mu argumentów. W tym momencie olśniło
go. – On już wraca! Już jest niedaleko! – wypalił. – Dawno już by tu był, ale zatrzymał się w
Meorii, żeby odpocząć przed decydującą rozgrywką i naradzić się ze swymi archaniołami.
Nie może tak po prostu wkroczyć, nic o nas nie wiedząc. Nie było go przecież tyle lat…
najpierw musi zebrać trochę informacji, ustalić plan, odzyskać siły. Nie próżnował przecież,
gdyśmy na niego czekali. Gdzie indziej natrudził się, ile wlezie! – Zafascynowało go to
odkrycie. – Tak! – wykrzyknął. – Z tego, że nas zostawił, wynika, że gdzie indziej musi być
dużo gorzej. Tam była niezbędna jego interwencja, nie tu. Tu jeszcze mogliśmy wytrzymać
trochę czasu o własnych siłach.Garbień opadł czołem na blat pod wpływem siły perswazji. Przed nim, po obu
stronach słoika z nie dopitą wódką, leżały jego spracowane ręce.
Być może zabrzmi to bardzo pompatycznie, ale taka nadzieja jest niezwykle ważna także i teraz, także i w nowoczesnej firmie, także – a może przede wszystkim – w firmie zajmującej się tworzeniem oprogramowania. Często skupia ona wielu inteligentnych, bystrych ludzi, pracujących na samym dole drabiny zarządzania, widzących z bardzo bliska jak różne rzeczy i sprawy szwankują. I jedyne co im pozostaje to nadzieja, że ludzie wysoko, wysoko nad nimi „wiedzą o wszystkich ich kłopotach i nieszczęściach” i „myślą o nich jak o własnych dzieciach” – a jeżeli nawet nie o nich, to o samej firmie. Że managementowi nie chodzi o własne, partykularne interesy, a o dobro całej firmy. Że stara się rzeczywiście, żeby ta firma prosperowała jak najlepiej, żeby jakość tworzonych rozwiązań była najważniejsza, żeby rzeczywiście kultywowane były wartości, które firma głosi jako nadrzędne, a nie znajdowały się one tylko na sloganach reklamowych.
Po co to piszę? Przecież nie do programistów – a przynajmniej nie do programistów teraz. Ale za kilka lat może to Ty będziesz tam na górze? Może to o Tobie będą myśleć w ten sposób ci mali na samym dole? Pamiętaj o tym, że dla tych wszystkich ludzi poniżej to co robisz jest niezwykle ważne. Chcą wiedzieć, że starasz się i dbasz o firmę co najmniej tak samo, jak oni się starają.
Dopisek
Po napisaniu powyższego poszedłem na InfoShare 2017. Już na pierwszej prezentacji (Grega Slamowitza) o budowaniu silnych zespołów spotkałem się z potwierdzeniem moich słów. Akurat bardzo fajnie się złożyło, bo w świetny choć krótki sposób rozwinął moją myśl. Ja piszę o tym, że lider winien dawać ludziom nadzieję, on mówił że lider kieruje ludźmi i umożliwia im realizowanie założeń najwyższego poziomu piramidy potrzeb Maslowa. Różnica między nami jest taka, że on mówi o świecie idealnym, gdzie firmy prowadzone są jak należy przez ludzi którym zależy, a ja o całej reszcie – czyli realnym świecie w którym żyjemy.