Ostatnio z dziewczynami, całą czwórką gramy w Raymana. Dokupiliśmy pady dla każdego z nas, siadamy po obiedzie na kanapie i tniemy aż miło. Zabawy co niemiara, wybuchy radości, gniewu gdy coś nie wyjdzie – słowem emocje na całego. Problem w tym, że grając godzinę, dwie czy trzy dziennie może się zdarzyć, że inne obowiązki schodzą na dalszy plan. W domu może zrobić się bałagan – wiadomo, entropia ma to do siebie, że nieokiełznana cały czas rośnie. Pojawia się pytanie – czy może jednak nie zrezygnować z gry na rzecz poodkurzania, poskładania prania, czy posprzątania zabawek w pokoju? Z jednej strony człowiek ma wpojone, że tak to powinno wyglądać – czystość w domu przede wszystkim, z drugiej jednak strony – co to znaczy „czysto w domu” i jakim kosztem się ją zdobywa. W tym przypadku kosztem jest wspólna zabawa całej rodziny. Według mnie czystość powinna zejść na drugi plan – jeżeli mamy ochotę na grę i wszyscy czerpiemy z tego ogromną radość, to co choćby w połowie tak fajnego może nam zaoferować odkurzanie?
Przenieśmy się zatem w inne miejsce. Nie sądzisz, czytelniku, że opowiedziałem Ci anegdotkę z życia tylko dlatego byś wiedział, co robię popołudniami 🙂 Przenieśmy się do firmy. Zakładu pracy, biura, miejsca, gdzie praca przekuwana jest na jakieś dobro. Najczęściej wygląda to tak, że ludzie pracują, przynosząc firmie zyski, których częścią są wynagradzani. W moim przypadku jest to biuro firmy zajmującej się wytwarzaniem oprogramowania dla biznesu.
Bardzo często w takim biurze powstają frustracje, ale dziś chciałbym się skupić na jednym ich rodzaju – frustracji z wszędobylskiego bałaganu. Mówiąc kolokwialnie i bez żadnych aspiracji naukowych, w każdej firmie możemy spotkać bałagan, popularnie zwany „burdelem”. Mniejszy bądź większy, zawsze powoduje u kogoś tam frustrację. W przypadku programistów można śmiało powiedzieć, że często takie frustracje wywoływane są przez „management”, który miota się w jakimś pijackim widzie, nie wiedząc tak naprawdę co robi i zarządzając firmą na zasadzie przypadkowości. Człowiek z dołu patrzy się, drapie po głowie i myśli jakim to cudem wszystko jeszcze nie runęło? Wyższy management bojący się wydać polecenie osobom z niższego szczebla, bo tamci mogą nie posłuchać i nastąpi krępująca sytuacja, albo kompletny brak wizji na przyszłość, co powoduje że cały wysiłek programistów jest konsumowany przez nieistotne i nikomu niepotrzebne aktywności, albo jeszcze inne, równie bzdurne schematy, jakie widać dosłownie wszędzie.
Powiem więcej – po rozmowie, którą miałem niedawno z moim przyjacielem – ten bałagan niekoniecznie jest czymś złym. On być musi, bo niektórych rzeczy nie warto „ogarniać”. Ilość zatrudnionych ludzi ograniczona i pula czasu jest skończona. Każda godzina pracy kosztuje pieniądze i trzeba mądrze ją wykorzystać. Wybrać, czy programista ma się zająć pisaniem nikomu niepotrzebnej dokumentacji do nieużywanego kodu, czy też jednak skupić się na tworzeniu nowej funkcjonalności, za którą firma może otrzymać jakieś pieniądze. Mały bałagan powstanie zatem zawsze – bo jeżeli skupimy się na najbardziej dochodowych rzeczach, to te mniej dochodowe (jak pisanie dokumentacji) będą cierpiały. Czasem może to być większy bałagan, gdy ucierpią na przykład nowe funkcjonalności wymagane przez klienta kosztem naprawionych bugów. Wszystko jest w miarę OK do momentu, gdy ktoś nad tym bałaganem PANUJE. Bo właśnie „panuje” to słowo klucz. Czasownik, który zmienia całkowicie postać rzeczy. Mówi, że wszystko jest pod kontrolą i dzieje się w ściśle określonym celu. Tak – w tym tygodniu nie zrobimy tej funkcjonalności, ale dzięki temu pozbędziemy się dużego problemu. Nie zmienimy wersji frejmłorka na najnowszą, ale zwiększymy stabilność oprogramowania i tak dalej i tak dalej.
Największym, według mnie, problemem jest to, że czasami ten bałagan jest niekontrolowany i wtedy rzeczywiście staje się „burdelem”. Nie robimy czegoś, ale nikt nie ma pojęcia dlaczego tak, a nie inaczej. Nie jest podana żadna racjonalizacja i osobom stojącym poza kręgiem decyzyjnym wydaje się, że kręcimy się jak przysłowiowe g… w przeręblu. To z kolei powoduje frustrację i zniechęcenie, zmniejsza ochotę do wykonywania dziwnych zadań i spirala zacieśnia się. Dobrze, jeżeli skończy się to po jakimś czasie, ale niby dlaczego miałoby? Przecież im większa firma, tym większa inercja, chęć do podejmowania trudnych decyzji mniejsza i tym samym całe zjawisko pogłębia się, co może prowadzić do jeszcze większych problemów w przyszłości…
Tak więc grajmy sobie w Raymana, pamiętajmy tylko aby zawsze wiedzieć dlaczego akurat się bawimy zamiast odkurzać.