Kilka (?) lat temu przeczytałem „Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego. Książka wywarła na mnie piorunujące wrażenie i myślę, że w pewnym stopniu zmieniła moje życie, a przynajmniej jego postrzeganie. Pisałem o tym kiedyś, lecz gdy próbowałem wyszukać tamten wpis na FB, nie udało mi się to – znikł w czeluściach portalu i pewnie nic się już nie da z tym zrobić. A pamiętam, że byłem tą książką ogromnie poruszony i moje sprawozdanie po jej przeczytaniu było niebywale entuzjastyczne. Polecałem książkę każdemu i nadal z czystym sumieniem będę to robił. Nie wiem w czym tkwi sedno jej wybitności. Próbowałem opisać wiele moich hipotez, ale żadna po głębszym zastanowieniu nie była zadowalająca. Być może ta książka nie jest zatem magiczna dla każdego. Być może musisz być akurat w takim stanie ducha i na takim etapie swego życia, że jej przesłanie dotrze do Ciebie z maksymalną mocą. Nie wiem tego, ale wiem, że do mnie trafiła i uważam ją za jedną z najlepszych powieści obyczajowych, jakie czytałem.
Konopielka jest inna, a zarazem podobna. Narratorem także jest chłop, mieszkaniec zapadłej wsi na Białostoczczyźnie. Podejrzewam, że niedługo po II Wojnie Światowej, ale tu pewności nie mam. Książka (i film, który na jej bazie powstał) skategoryzowane zostały jako komedia obyczajowa, lecz gdy czytałem ją, komedii było mało. Oczywiście są w „Konopielce” elementy humorystyczne, ale bardzo często ich przyczyny są w gruncie rzeczy smutne. Za to każda strona powieści odkrywała przede mną głębię ludzkiego myślenia pokazaną na tle zacofanej wioski i mieszkających tam ludzi. Teraz, podczas pisania właśnie uderzyło mnie, że w tym właśnie „Kamień…” i „Konopielka” są tak bliskie – obie pokazują zachowania ludzkie gdzieś tam, tak daleko w czasie i przestrzeni od nas, ale jednocześnie uświadamiają nam, że my tak naprawdę niczym się od tych ludzi nie różnimy! Mimo kilkudziesięciu lat postępu, elektryczności, Internetu, „globalnej wioski”, nadal jesteśmy tak samo ciemni, zabobonni, zamknięci w skorupach swoich uprzedzeń i obaw. Oczywiście, nie bijemy żony za to, że rozbiła jajo, a gdy umrze nam dziecko rozpaczamy, zamiast zastanawiać się jak tu szybko zbić dla niego trumienkę – ale to tylko szczegóły. Najważniejsze uczucia i instynkty są nadal te same. Finałowy akt „Konopielki”, gdy Kaźmirz kosi żyto kosą, budząc zgrozę i oburzenie swoich sąsiadów, jest tak symboliczny, tak doskonale skonstruowany, że podejrzewam że nawet za sto lat czytelnik będzie mógł nadal pochylić się w zadumie nad tym, jakie to prawdziwe.
Obie książki są mocne, trafiające w uczucia, w obu akcja opowiadana jest przez narratorów – chłopów i obie bardzo gorąco polecam. Warto czytać je wolno i smakować każdą scenę, każdą przypowieść. Dodatkowo „Kamień…” zawiera w sobie mnóstwo złotych myśli, których zestawienia można bardzo łatwo wyszukać w internecie. Zapraszam do lektur!