Jakiś czas temu w firmie zaproponowano mi udział w targach, nazwijmy to, policyjnych, ponieważ ich oficjalna nazwa jest zbyt długa, by jej używać :). Dodatkowego smaczku dodawał fakt, że targi były zamknięte, wyłącznie dla zaproszonych osób. Dobra nasza, myślę sobie. Wojsko oraz Policja zawsze mnie interesowały, spodziewałem się zobaczenia wielu ciekawostek, zgodziłem się od razu i zacząłem odliczanie do „iwentu” (dobrze, że nie performensu).
Wreszcie nadszedł dzień targów. Podjechałem do Amber Expo, zaparkowałem jak cebula za Urzędem Skarbowym, oszczędzając dwadzieścia złotych na parking i wszedłem na teren targów.
Na zewnątrz policja na światłach, w środku jeszcze więcej policji. Podchodzę do pań z obsługi gości, dostaję formularz do wypełnienia i pierwsze zdziwienie – a gdzie miejsce na moje zaproszenie? Gdzie na 40 złotych opłaty za rejestrację? Ani jedno, ani drugie nie było potrzebne – tyle w temacie elitarności „zamkniętych” targów. Ostatecznym gwoździem do tej trumny był przekrój zwiedzających i ich średnia wieku 🙂
Główną jednak porażkę, którą zanotowałem już przy wejściu i złośliwie wykorzystałem, był „security fail” ochrony wpuszczającej do środka. Ochrona składała się z przynajmniej jednego policjanta (może więcej, ale jeden był w mundurze) i dwóch innych panów. Mieli oni bramkę-wykrywacz i cała procedura wyglądała podobnie do tej z lotniska. Podobnie, ale diabeł tkwi w szczegółach. Otóż obok bramki stał stoliczek na drobne rzeczy – telefony, bilon itp. Położyłem na stoliczku kurtkę, telefon i klucze, przeszedłem przez bramkę, która oczywiście niczego nie wykryła, zostałem poproszony o przejście dalej, wziąłem kurtkę ze stoliczka i z uśmiechem powiedziałem panom kontrolerom, że właśnie nastąpiło naruszenie bezpieczeństwa, bo w kurtce może być praktycznie wszystko. Panowie mieli bardzo zdziwione miny, ale być może czegoś ich to nauczy. A być może nie, bo przecież, jak mawia mój przyjaciel, w dzisiejszym świecie normą jest bylejakość.
Dobra wiadomość jest taka, że narzekanie mamy już za sobą, bo teraz zaczęło się mięsko. Stoisk na targach nie było bardzo wiele. Kilkadziesiąt, być może. Jednak prezentowały szeroki zakres sprzętu i techniki, na każdym z nich można było porozmawiać z przedstawicielem firmy, a od wielu z nich dowiedzieć się czegoś ciekawego.
Tutaj ważna i być może oczywista uwaga – szata zdobi człowieka. Na targi ubrałem się dość elegancko. Czarne pantofle, granatowe spodnie, sweter i czarna kurtka o mundurowym wzorze bardzo zgrabnie sugerowały, że nie jestem byle ciekawskim, a raczej człowiekiem z którym warto porozmawiać. Widziałem bardzo wyraźną różnicę w traktowaniu przez przedstawicieli mnie, a niektórych gości. Dzięki temu każdy znalazł dla mnie czas, mogłem zadać wiele pytań i uzyskać bardzo ciekawe odpowiedzi. Wielu przedstawicieli wręcz zalewało mnie opowieściami ze swojej branży, przez co czas spędzony na targach upłynął szybko i owocnie.
Na wielu targach słowo „owocnie” oznacza wyniesienie z nich przede wszystkim dziesiątek „suwenirów” w postaci długopisów, breloczków i kubeczków. W tym przypadku nie wiem nawet, czy takie były. Dostałem kilka czasopism specjalistycznych, wziąłem kilka interesujących broszur dotyczących nowinek sprzętowych w Policji, a resztę „owoców” stanowiło właśnie poszerzenie swojej wiedzy na temat nowoczesnych urządzeń i technologii.
Targi zaliczam do udanych. Były drobne potknięcia organizacyjne (ale gdzie takich nie ma?), ale nie wpłynęły one na bardzo wysoki poziom wystawców – przynajmniej z perspektywy cywila, który pracę Policji widzi tylko z zewnątrz. W następnym roku wybiorę się tam z Moniką, naprawdę warto.