Wstęp
Wyjazd na LEAP 2017 uważałem za wielkie wyróżnienie. Przede wszystkim dlatego, że firma zgodziła się pokryć bardzo duże koszty. Bilety lotnicze to ok. 3 tysięcy, hotel nawet 10, a wjazdówka na samą konferencję to (z nieoficjalnych wiadomości) ponad 15 tysięcy złotych. Całość lekką ręką licząc – 30 kawałków, czyli kupa kasy. Od razu nasuwa się pytanie – co dostaje w zamian? A właściwie – czego oczekuje w zamian za ten wkład finansowy? Wydaje się, że odpowiedź nie jest jednoznaczna. Firma może być np. złotym partnerem Microsoft, który na mocy umów korzysta z licencji na oprogramowanie, a w zamian za to musi spełniać jakieś kryteria – np. określona liczba pracowników musi się legitymować certyfikatami MS. Być może obowiązkowe są także udziały w konferencjach organizowanych przez MS – nie wiem tego.
Z pewnością jednak od pracownika oddelegowanego na konferencję oczekuje się, że wróci bogatszy o jakąś wiedzę, doświadczenia, kontakty, które później będzie mógł wykorzystać w dalszej współpracy z firmą. Problem pojawia się, gdy od konferencji oczekuje się tak wiele, a ona sama jest bardzo mało warta i z takim przypadkiem mamy do czynienia tutaj.
Po kolei postaram się opowiedzieć o wszystkich dobrych i gorszych rzeczach, które tu zobaczyłem i usłyszałem. Być może przyszli uczestnicy wyciągną jakieś wnioski i zminimalizują choć odrobinę doznane szkody 😛
 |
Kłamałem – ten widok z pewnoścą wspomniane szkody rekompensuje |
Rejestracja
Po tym jak dowiedziałem się, że mam lecieć na LEAP, otrzymałem polecenie zarejestrowania się na tę konferencję. Podczas rejestracji można było zarezerwować także polecany przez Microsoft hotel usytuowany w Bellevue, niedaleko kampusu firmy w Redmond. Problem w tym, że hotel kosztować miał około dziesięciu tysięcy złotych za osobę. Przy trzech osobach z Polski, daje to niebotyczne 30 kawałków za same pokoje na kilka dni (ze zniżką od MS…). Hotel z pewnością jest całkiem ładny, podstawiają pod niego codziennie autobus, który wozi uczestników konferencji na miejsce i z powrotem, ale jego koszt jest horrendalny.
Warto rozważyć rozwiązanie, jakie wybraliśmy my. Otóż zamiast miejscówki w Bellevue, poprzez Booking.com zarezerwowaliśmy apartament w centrum miasta, jakieś 300 metrów od Space Needle. Wraz z wypożyczeniem samochodu (Mercedesa, którego koszt był tylko odrobinę wyższy od jakiejś małej Toyoty) zamknęło się to w kwocie mniejszej, niż hotel w Bellevue dla jednej osoby…
Podczas rejestracji wybiera się także dodatkowe wycieczki po kampusie w różnych ośrodkach. Warto zrobić to jak najwcześniej, ponieważ ciekawsze wycieczki rozchodzą się bardzo szybko i zostają tylko jakieś odpady typu „Microsoft Store” czy coś w tym stylu. Jak się jednak później okazało, nawet te „ciekawe” z nazwy niekoniecznie takie są.
 |
Ten samochód + apartament dla trzech osób w centrum na 26 piętrze był tańszy niż jeden pokój w hotelu rekomendowanym przez Microsoft |
Podróż
Truizmem jest stwierdzenie, że wizę oraz bilety najlepiej załatwić jak najszybciej. Na miesiąc przed wylotem ceny są jeszcze dość przystępne, a później rosną w dość wysokim tempie. Wizę otrzymuje się naprawdę szybko – od momentu zarejestrowania może to być nawet kilka dni, więc tutaj nie ma żadnego problemu. Sam proces opisałem w jednym z poprzednich wpisów. Bardzo fajnym przewoźnikiem jest Lufthansa, w której obsługa zasługuje na duże uznanie. Warto ją wybrać, ponieważ sam lot trwa około 11 godzin i może być naprawdę uciążliwy. W samolocie może uda się trafić na niezajęty rząd siedzeń, na którym dużo łatwiej się przespać niż na rozłożonym fotelu. Tak czy inaczej sama podróż to nic przyjemnego, ponieważ wiąże się z nią jeszcze jedna przypadłość – tzw. „jet lag”, czyli rozregulowanie zegara biologicznego z powodu dużej różnicy w strefach czasowych. Czas w Seattle jest przesunięty o 9 godzin w stosunku do tego w Polsce i warto polecieć nie na ostatnią chwilę, a dać sobie dwa czy trzy dni na przystosowanie się. Dzięki temu sam udział w męczących, całodniowych prelekcjach jest odrobinę łatwiejszy. Widziałem wśród uczestników także i takich, którzy przylecieli dzień wcześniej – nie zazdrościłem im ani trochę. Zresztą przyjazd na ostatnią chwilę nie jest wyrazem odpowiedzialnej postawy wobec firmy, która cię tu wysłała – zasypianie na nudnych (ale tego nie mogłeś wiedzieć przedtem) wykładach nie jest czymś, czym można się później chwalić.
 |
Lot nieintuicyjną lecz najkrótszą trasą (loksodromą) trwa 11 godzin |
Konferencja
Dzień pierwszy
Pierwszy dzień konferencji ogromnie mnie rozczarował. Prezentujący, z małymi wyjątkami, byli nieprzygotowani, ich prelekcje były słabe i zawierały taką ilość błędów formalnych, jakby prezentowali po raz pierwszy w życiu. Całość wyglądała tak, jakby ktoś poprosił ich o wygłoszenie prezentacji, oni się zgodzili i przyszli ze swoimi karteczkami, pogadali trochę o czym chcieli (niekoniecznie nawet na temat) i sobie poszli. Ludzie poklaskali i tyle tego było. To było tak nieprofesjonalne, jakby nikt tego w ogóle nie sprawdził, nie zaakceptował. Naprawdę – żenujące. (Po ponownym przeczytaniu tego zdania powiem to raz jeszcze – ŻENUJĄCE!)
Jeżeli możesz wymyślić jakikolwiek błąd związany z poprawnym prezentowaniem treści – tu mogłeś go odnaleźć. Slajdy zawalone tekstem? Nieczytelne rysunki? Slajdy w całości zerżnięte ze strony publicznie dostępnej w sieci? Niewyraźna bądź zbyt szybka wymowa? Tu to wszystko było. W połączeniu z tematyką – np. szczegółami edycji plików konfiguracyjnych w prezentacji zatytułowanej „Core architecture patterns and principles”, dawało tak marną całość, że po zakończeniu tego dnia, miałem wszystkiego serdecznie dosyć. Marność nad marnościami i wszystko marność – takim zdaniem podsumowałbym cały pierwszy dzień. I nie pomogła nawet wycieczka do tzw. Revisioning Center, gdzie prezentowano „biuro i dom przyszłości”, gdzie ilość skryptów była tak wielka, że ta nienaturalność aż raziła w oczy. Nienaturalność biła także z samego biura, gdzie poprawność polityczna nie mogła być chyba większa. Na recepcji musiał być Murzyn, Azjatka i biały. Wiem, czepiam się szczegółów nieistotnych z punktu widzenia artykułu, ale naprawdę mocno się zawiodłem na całym tym pierwszym dniu.
I tylko na zakończenie powiem, że jedyną przyzwoitą (czy wręcz na tym tle świetną) prezentacją mógł pochwalić się Stuart Kwan, który na białej tablicy popisał się ogromną wiedzą na temat procesów uwierzytelniania.
 |
Kubeczek kawy to nie najważniejsza rzecz na konferencji. Niestety – był najważniejszy pierwszego dnia LEAPa. |
Dzień drugi
Już normalniej. Prezentacje na poziomie dużo wyższym niż poprzednio. Prezentujący nadal popełniali błędy „formalne”, ale ogólnie prezentowali o niebo lepiej niż ich poprzednicy. Choć trudno tak naprawdę uchwycić jaki powinien być poziom prezentacji. Np. Masashi Narumoto mówił o podstawach mikroserwisów. Mnie osobiście dużo bardziej podobała się prezentacja Macieja Aniserowicza na ten temat. Pewnie to kwestia indywidualna, ale uważam, że Maciek dużo swobodniej mówił na ten temat choćby dwa lata temu na Get.Net w Gdańsku.
Nie wchodząc jednak w szczegóły, wtorek był naprawdę o niebo lepszy od poniedziałku, jeżeli idzie o prelekcje, ale i tak nie umywał się jednak do tego, że mieliśmy okazję poznać Polaka pracującego w MS na stanowisku Principal Architect – Krzysztofa Cwalinę. Zjedliśmy razem lunch, poszliśmy na kawę, pogadaliśmy bite dwie godziny i wydaje mi się, że była to najlepsze co przytrafiło nam się na całej konferencji. Tak więc sprawdza się trochę to, co powiedziałem wcześniej – konferencja to nie miejsce, w którym czerpiesz wiedzę – przeważnie to, co mówią prelegenci można znaleźć w sieci – ale przede wszystkim jest to okazja do poznania nowych ludzi oraz złapania „świeżego spojrzenia” na to co się robi. Na przykład w moim przypadku takimi punktami były prelekcje otwierające – szczególnie poniedziałkowa. Nie było tam nic odkrywczego, ale można się było zastanowić, czy aby na pewno to, co się robi, jest tego warte i czy nie dobrze byłoby zająć się czymś innym.
 |
Jedno z nielicznych zdjęć, na których się uśmiecham 🙂 |
Dzień trzeci
Jeszcze lepiej niż wczoraj. Ciekawe, czy to dlatego że człowiek się już przyzwyczaił do „wysokiego poziomu”, czy może jest rzeczywiście lepiej. A jeżeli jest lepiej, to czy jest dobrze, czy tylko lepiej od żenującego poniedziałku? Tyle pytań i znikąd odpowiedzi. Tematyka interesująca, na pewno – Big Data i analiza danych, ale z drugiej strony nie robiłem tego wcześniej więc dla mnie samo przez się jest to coś nowego i interesującego. Koledzy, z którymi rozmawiałem, mówili jednak, że za dużo marketingowego gadania, za mało jakichś studium przypadków itp. interesujących opowiastek. Kolejny raz podchodzimy zatem do tematu poziomu konferencji – tyle, że tym razem nie „marnego”, a pytania – jaki właściwie powinien ten poziom być. Czy bardzo wysoki stopień szczegółowości, czy też może ogólniki – dla każdego co innego, to na pewno, ale przychodzi mi do głowy jedno spostrzeżenie – gdy jesteś na wykładzie kogoś naprawdę doświadczonego, takiego np. Jona Skeeta, Udiego Dahana czy Marka Seemana, potrafią oni wpleść w swoją prelekcję wątki z różnego poziomu, tak że obejmują jako grupę docelową większość osób z widowni. A jeżeli takiego doświadczenia i smykałki do wykładania się nie ma, to prezentacja, choćby i wysokich lotów, to jednak wydaje się ciekawa tylko dla wąskiej grupy widzów. Szkoda, że na LEAP przeważał właśnie ten drugi tym prelegentów.
Podsumowanie
I tak oto zakończyliśmy LEAPa. Trzy dni minęły, może nie jak z bicza strzelił, bo czasami dłużyło się okrutnie, ale jakoś minęło. Dochodzimy do najważniejszego pytania – czy było warto? Przeformułuję je w ten sposób – dla kogo było warto?
Jeżeli pytacie o mnie, to odpowiedź brzmi: „tak” – zwiedziłem Seattle, poznałem nowych ludzi, a po zakończeniu konferencji mam jeszcze dwa tygodnie w Stanach. Wspaniała sprawa więc na pewno chciałbym to powtórzyć. Jednak z perspektywy firmy, nie jestem przekonany. Nie mogę oczywiście mówić za chłopaków, ale jeżeli idzie o mnie to otworzyłem sobie oczy na to jak powinna wyglądać moja kariera, a jak się ona toczy. Jak bardzo mój obecny projekt odstaje od nowoczesnych trendów. Na niektóre osoby taka świadomość może działać deprymująco i firma zamiast zyskać bardziej zmotywowanego i wykształconego pracownika, może go stracić ponieważ ten zobaczy, jak bardzo jego obecne zajęcie odstaje od rynku pracy.
Sam, za swoje pieniądze, nie zdecydowałbym się na udział w LEAP. Microsoft nie daje tu wiele w zamian, a pierwszy dzień to było wręcz bezczelne pokazanie, jak mało interesuje go interes klientów, którzy zapłacili kupę kasy za to szkolenie. Moja firma powinna się domagać zwrotu co najmniej jednej trzeciej ceny. Osobiście za te pieniądze wolałbym wyjechać na porządne warsztaty z których naprawdę można wiele wynieść i które naprawdę by mi się przydały i przyczyniły do zwiększenia moich umiejętności.
LEAP taki nie był, ale traktuję go teraz w kategorii nagrody za dobre wyniki w pracy 🙂 Czy słusznie? Czas pokaże – jeszcze nie wróciłem do Polski 🙂
[…] mojej ostatniej podróży do Stanów na konfrencję LEAP, zapraszam do lektury. Można zacząć od posta o konferencji lub cyklu […]